Tej nocy Naruto śniły mu się dziwne rzeczy. Dziwne i
niepokojące. Śniło mu się, że gdy przyszedł rano do gabinetu Hokage i chciał
ustawić kilka zdjęć, do których miał największy sentyment, okazało się, że nie
ma na nie miejsca. Wszystkie półki, o dziwo znów starych mebli, zostały
zapełnione rzeczami kogoś innego. Naruto już chciał protestować, że jak to,
przecież to jego gabinet, ale nagle zauważył, że przy biurku znów siedzi
Kakashi. Kakashi przez chwilę tylko na niego patrzył, jakby coś rozważał, a w
końcu powiedział, że zmienił zdanie i jednak nie odda fotela, bo ten jest
wygodny. I że na tych półkach najlepiej wyglądają jego kolekcje Icha Icha
Paradise, a nie jakieś sentymentalne zdjęcia z podróży poślubnej. Na koniec
kazał Naruto iść trenować, byle z dala od Konohy, bo ma dość delegacji
wieśniaków skarżących się na zdemolowane lasy. I Naruto poszedł trenować.
Właśnie na tę wyspę, na której byli razem z Sasuke. Tylko okazało się, że ta wyspa nie jest tak naprawdę ich wyspą, a
Żółwią Wyspą.
Naruto przewrócił się niespokojnie na drugi bok, a potem
poczuł szturchnięcie w plecy i usłyszał jakieś niewyraźne mruknięcie. Zaraz…
Jeżeli był na Żółwiej Wyspie, to kto leżał obok niego? I jeszcze się rozpychał?
Zmarszczył nos. Czyżby to Bee? On często bywał na tej wyspie. Może zmęczył się
rapem i chciał odpocząć, a Naruto zajął jego łóżko?
– Bee, to ty? – wymamrotał jeszcze półprzytomny i podniósł
się lekko.
Chciał przeprosić, bo nie pamiętał, żeby pytał o zgodę.
Właściwie nie pamiętał nawet, żeby kładł się spać.
– Bee? – usłyszał znajomy głos. – No czego ja się dowiaduję.
Naruto odwrócił gwałtownie głowę i widząc naprzeciwko swojej
twarzy twarz Sasuke, momentalnie oprzytomniał. Od razu też dał sobie też sprawę,
że wcale nie znajduje się na Żółwiej Wyspie, tylko w gabinecie Hokage.
– Chciałbyś mi coś powiedzieć? – Sasuke patrzył na niego
mrużąc oczy. – Na przykład ilu jeszcze facetów zaciągnąłeś do łóżka?
– Bardzo śmieszne – burknął Naruto. Rozejrzał się po
gabinecie, który na szczęście był taki, jakim go zapamiętał wczoraj. Odmalowane
ściany, puste półki i brak Kakashiego oraz jego kolekcji. – Po prostu śniła mi
się Żółwia Wyspa. Mówiłem ci przecież o niej. Miałem tam badać ekologię.
– To w ciekawy sposób ją badałeś – zironizował Sasuke. – Że też w ogóle naprawdę ktoś uwierzył w coś
tak głupiego.
– No… Ja uwierzyłem. – Naruto uśmiechnął się i poczochrał
włosy z tyłu głowy. – Ale obaj byliśmy wtedy naiwni. Ty na przykład wierzyłeś w
to, że zdołasz mnie zabić i zabrać mi tytuł Hokage.
Sasuke prychnął i wstał z kanapy. Spojrzał w okno. Rozciągał
się widok na sporą część Konohy. Budynki mieszkalne, sklepy, park. Nawet na
Wzgórze Hokage, choć to dzisiaj też codziennie z okien własnego domu.
– To ilu w końcu było tych facetów? – ponowił pytanie, by
zmienić niewygodny temat. – Bo jak tylko ty dostaniesz swoją pieczęć, to oni
dostaną dożywotni zakaz wstępu tutaj. Bez znaczenia, czy są ekspertami od
trucizn, jinchuriki czy nawet Kage.
– Co? Skąd wiesz… Znaczy, Gaara to tylko mój przyjaciel – Naruto
zupełnie bezsensownie zaczął się tłumaczyć, czym tylko pogorszył swoją sytuację.
– Ale ja nawet nie wspomniałem o Gaarze. – Sasuke odwrócił
głowę i uniósł brwi, zdziwiony jego zachowaniem. Przecież tylko się z nim
droczył, a Naruto zareagował, jakby naprawdę miał cos do ukrycia. Czyżby… Nie,
no jasne. – On też? – zapytał, a po chwili, gdy nie doczekał się odpowiedzi, bo
Naruto dyplomatycznie milczał, sam dopowiedział sobie całą resztę. – Czy ci faceci w Sunie cierpią na jakąś
chorobę tropikalną? A może powinni zainwestować w kapelusze, bo nadmiar słońca
im szkodzi? Jak nie jeden amant, to drugi.
Naruto zaczerwienił się lekko, bo faktycznie cała ta
sytuacja była trochę dziwna. Ale przecież wcale nie prosił się o takie powodzenie
wśród facetów. I akurat kto jak kto, ale Sasuke powinien to zrozumieć, bo on tez
nie prosił się o te wszystkie kwiatki i czekoladki, które dostawał od dziewczyn
na urodziny. I czy wtedy Naruto robił mu jakieś wyrzuty? Oczywiście, że nie. Przecież
nawet mu pomagał zjadać te wszystkie czekoladki. A w zasadzie to sam je zjadał,
bo Sasuke nie lubił słodyczy.
Podniósł się z kanapy i stając za plecami Sasuke, objął go
mocno. Też zagapił się na widok za oknem. Nie, żeby był czymś nowym, ale od
teraz będzie go widywał codziennie.
– Nie wiedziałem o tym – mruknął mu do ucha. Z Sasuke to
nigdy nic nie wiadomo, a z Sasuke, który ma jakieś podejrzenia – jeszcze gorzej.
Lepiej było wszystko wyjaśnić, żeby nie łapał już nikogo w swoje genjutsu. – Zresztą to było dawno. Gaara naprawdę jest
po prostu moim przyjacielem.
– Wiesz, że to samo powtarzałeś mi przez lata? I to samo
mówiłeś nawet wtedy, gdy trzymałeś mi rękę w spodniach. – Sasuke odwrócił się w
jego stronę. – I może nawet w końcu bym
się przyzwyczaił, gdyby nie to, że „jestem twoim przyjacielem” słyszał od
ciebie chyba każdy. A ja nie jestem każdy.
– Fakt, nie jesteś. Nikomu innemu nie musiałem powtarzać
tego aż tyle razy, by zrozumiał. – Naruto nie mógł się nie uśmiechnąć. – Nie
wiedziałem, że aż tak ci to przeszkadzało – mruknął i go pocałował.
– A myślisz, że dlaczego zdecydowałem się na ten ślub? –
Sasuke oderwał się na chwilę od jego ust. – Teraz już raczej nie nazwiesz mnie
przyjacielem. Poza tym trzeba zrobić porządek z tą całą Radą. Nawet wczoraj
zapisałem kilka rzeczy na tym twoim kontrakcie.
– Czekaj, Co? – Naruto wyplątał się z uścisku i zabrał z
kanapy wymiętolone kartki. Faktycznie, z tyłu była jakaś, napisana porządnym,
eleganckim charakterem lista:
1.Wywalić
lizusa, co przyklaskiwał Starszyźnie.
2. Wywalić
fanatyczkę, która sprzeciwia się importowaniu z Kraju Wody nowej odmiany
pomidorów, bo wspiera tylko lokalną gospodarkę.
3. Wywalić
architekta, który chce przekształcić jeziorko w dawnej dzielnicy Uchiha na
jakiś zamknięty kompleks dla snobów.
4.
Natychmiastowo zakazać wydawania kolejnych nakładów poradników Saia.
– Sasuke, ty naprawdę jesteś niemożliwy. – Naruto pokręcił
głową. Usiadł na fotelu Hokage i przekartkował dokumenty. Zdawał sobie sprawę,
że gdyby nie Sasuke, nie opanowałby tego na czas. – I dzięki, że wczoraj
zostałeś.
Sasuke uniósł lekko kąciki ust. Kiedy Naruto wczoraj uparł
się, że zostanie w gabinecie i przeczyta te wszystkie dokumenty, Saon, mimo że
najchętniej wróciłby do domu i do własnego łóżka, zdecydował, że jednak posiedzi
tu razem z nim. Dobrze wiedział, jak duże problemy sprawia Naruto ślęczenie nad
różnego rodzaju formułkami, definicjami i paragrafami. Zwykle nie mijało pół
godziny, gdy zaczynał przegrywać walkę z monotonnym tekstem zazwyczaj
druczkiem. Najpierw zaczynały mu się kleić oczy, potem lekko kiwać głowa, a na
końcu, nie wiedząc nawet kiedy, spał już i ślinił pomiętolone papiery. Jedyną
opcją, żeby w ogóle przeczytał te dokumenty i coś z nich zrozumiał było to, by
siedzieli nad nimi razem. Jak wtedy, gdy uczyli się do egzaminu na chunina.
Fotel był jeden, a ich dwóch, więc czytali i omawiali różne
niezrozumiałe akapity, siedząc po turecku na podłodze. Nie było to zbyt
wygodne, ale Naruto jakby właśnie z tego powodu wydawał się być jakiś taki
szczęśliwy. Jakby te twarde deski były lepsze od wygodnego krzesła. Sasuke
początkowo w ogóle nie rozumiał, co może być w tym ekscytującego, ale Naruto w
końcu powiedział, że to prawie to tak, jak wtedy, gdy spędzał pierwszą noc w
ich nowym domu. Nie było w nim prawie nic, a cieszył się, jakby dostał gwiazdkę
z nieba.
Było już naprawdę
późno, gdy ktoś zapukał do drzwi. Sasuke najpierw to zignorował, ale pukanie
rozległo się po raz drugi i trzeci. W końcu natręci, najwyraźniej nie
przejmując się niczyją prywatnością ani tym, że to przecież gabinet Hokage,
weszli do środka.
– Pokwituje pan? – zapytał wysoki, chudy chłopak z krostami
na twarzy.
Okazało się, że to dobrze im znani dostawcy z meblowego. Już
dwa razy dostarczali im łózka i za każdym razem z głupim uśmieszkiem kazali podpisać
odbiór. Tym razem, mimo że przywieźli kanapę, gdy tylko zobaczyli, kto ją
odbiera, też rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia.
– To życzymy miłego wypoczynku i polecamy się na przyszłość
– powiedział ten drugi, niski i gruby. – Przykro mi, że nie mogliśmy dać jak
zawsze zniżek, ale…
Sasuke, nie chcąc słyszeć ani słowa więcej, podpisał się i
zatrzasnął drzwi. Niech to szlag!. Niby taki rozwój, a Konoha miała tylko jeden
sklep meblowy?
Zastanawiał się, kto w ogóle zamówił tę kanapę, ale Naruto
doszedł do wniosku, że to na pewno Shikamaru kazał ją tu wstawić. W końcu jako
jego doradca będzie spędzał w tym gabinecie dużo czasu, więc zadbał o to, by w
razie czego mieć się gdzie zdrzemnąć.
Tak czy inaczej po pewnym czasie obaj się na nią przenieśli
i po prostu zasnęli. Może dzięki temu nie mieli teraz zesztywniałych karków.
– Idziemy do domu? – zapytał Sasuke. – Wypadałoby wziąć prysznic,
w końcu pierwszy w historii zastępca Hokage musi się jakoś prezentować.
Naruto uśmiechnął się i wstał z fotela. Właśnie w tym
momencie wyszło słońce, które rozświetliło cały gabinet.
– Robi wrażenie, no nie? – zapytał, patrząc na każdą ścianę,
każdy mebel i masywne, dębowe drzwi, przez które od dziś to do niego będą
przychodzi ludzie ze swoimi problemami.
– Wrażenie to będzie,
gdy ktoś tu porządnie posprząta – mruknął Sasuke, widząc unoszące się
promieniach słońca drobinki kurzu. – O ile ktoś tu w ogóle sprząta.
– Sprząta – usłyszeli
gruby, kobiecy głos i zobaczyli sprzątaczkę, która wtoczyła do gabinetu wózek z
wiadrem, mopem i ścierkami. – Ale zawsze może królewicz sam wziąć ścierkę i
zrobić to lepiej – dodała sarkastycznie. – Poprzedniego Hokage wychowałam, to i
was wychowam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz