.

sobota, 21 września 2019

SasuNaru Hiden - Kroniki Konohy - rozdział 89


Naruto, ubrany w fartuch, który nawet zapiął na wszystkie guziki!, stał przy Hideakim w laboratorium. Miał rękawiczki ochronne i zawiązaną na głowie bandankę, żeby żaden włos nie wpadł tam, gdzie nie trzeba. Patrzył na te wszystko kolby i zastanawiał się, czy on naprawdę będzie w stanie pomóc. Wszystkie zawierały niebieski płyn, a mimo to Hideaki jakoś inaczej nazywał te kolory. Mówił, że tylko jedna jest już wystarczająco gotowa, żeby spróbować stworzyć odtrutkę.
– Dobra, Naruto, skup się – usłyszał. – Przynieś mi z magazynu habro… – zastanowił się chwilę, bo nazwa i tak nic by tu nie dała – roślinę, która ma niebieski kwiat i kolce na łodydze.
Naruto od razu, bez dodatkowych pytań, pobiegł szukać tej rośliny. Niebieski kwiat i kolce. Niebieski kwiat i kolce… Od tego niebieskiego koloru dwoiło mu się i troiło już w oczach. Tu było tego pełno. Kwiatki od prawie że fioletowych, poprzez granatowe, aż po bardzo jasny błękit. I skąd on miał wiedzieć, które to? W końcu, zirytowany, zaczął je macać. Większość miała gładkie łodyżki, ale w końcu natrafił na jedną roślinę z kolcami. To chyba ta. Nie, to na pewno ta!
Wziął doniczkę i zaniósł Hideakiemu. Ten kiwnął głową z aprobatą, uśmiechnął się i zabrał mu ją z rąk. Po chwili kilka płatków wylądowało w jednej z kolb, która zmieniła lekko kolor, na taki jakby morski.

– Udało się? – zapytał z nadzieją Naruto. – Nic nie wybuchło – powiedział, przypominając sobie próby Akio i jego umazaną twarz.
– Jeszcze nie, ale to dobry początek. – Hideaki zamieszał kolbą dwa razy w prawo, raz w lewo i znów dwa razy w prawo. – Długo czekałem na tę roślinę. Jest hodowana tylko w jednej z wiosek, bo ma dość specyficzne działanie, jednak mimo to może służyć również za neutralizator i katalizator.
– Jakie znowu specyficzne działanie? – Naruto jak zwykle nic z tego nie zrozumiał, poza tym pierwszym.
– Cóż, sama w sobie i w dużych ilościach działa trochę jak genjutsu. Człowiek pod wpływem jej intensywnego zapachu nie jest sobą, nie kontroluje swoich działań – wyjaśnił Hideaki. – Była wykorzystywana w tym celu przez jedną z grup przestępczych, o czym mogą ci nawet opowiedzieć twoi przyjaciele, bo akurat oni mieli z nią styczność. Zwłaszcza Sai.
– Zaraz, chodzi ci o tę misję Shikamaru? – przypomniał sobie Naruto. – Tam też chodziło o jakieś niebieskie kwiatki.
– Tak, dokładnie. – Hideaki znów kiwnął głową, bo znał całą tę historię od przełożonych z Suny. – Nie było łatwo zdobyć te „niebieskie kwiatki”, bo po tym, co się wtedy stało, zniszczono większość upraw. Jednak, jak widać, udało się.
  I co teraz? – Naruto chciał wiedzieć wszystko od razu i jak najszybciej podać odtrutkę Sasuke.
– Teraz rozlejemy trochę do mniejszych naczyń – powiedział Hideaki, biorąc w rękę kolbę – i będziemy próbować dodać ostatni składnik. Kolor musi zmienić się na zielony.
– Babunia Tsunade mówiła mi kiedyś, że zielony to kolor nadziei – przypomniał sobie Naruto. – A Sai, że jest kontrastem do czerwonego. Trucizna była czerwona…
– Była – zgodził się Hideaki. – I tak, kontrast kolorów ma tutaj pewne znaczenie, ale o tym nie teraz – dodał, bo to nie był dobry moment na wyjaśnienia.
Zaczął rozlewać płyn do fiolek. Wystarczyło zaledwie na sześć, żeby mógł dodać odpowiednie proporcje ostatniego składnika, i żeby to, co zostało w kolbie, było wystarczające na odtrutkę dla jednej osoby. Mieli więc sześć prób. Gdy nie wyjdzie… Musi wyjść, nie było czasu na czekanie, aż dojrzeją kolejne roztwory.
– Jesteś gotowy? – zapytał, patrząc na Naruto.
– Na co? – Ten nie bardzo rozumiał. – Na co mam być gotowy?
– Na stworzenie antidotum. Mówiłem ci, że to ty je zrobisz – przypomniał mu Hideaki.
Po chwili przyniósł kilkanaście składników, które mogły sprawić, że preparat stanie się skuteczny. Niestety, wszystkie działały podobnie. Nie, nawet nie podobnie, ale prawie że identycznie, więc tym razem, nawet mimo swojego geniuszu i bardzo dużej wiedzy, nie mógł, albo też nawet nie chciał sam decydować. To była loteria. I nadzieja, że któryś zadziała.
            – Musisz wybrać – powiedział. – Twoje  wybory są póki co trafniejsze niż moje – dodał, starając się ukryć pewną gorycz w głosie.
Naruto spojrzał niego. Hideaki, mimo że uśmiechnął się do niego pokrzepiająco, wcale nie wyglądał jak osoba nastawiona na sukces. Raczej jak ktoś, kto wiedział, że cokolwiek się stanie, to i tak przegra.
– Hideaki…
– Naruto, zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby pomóc, reszta zależy od tego, czy będziemy mieli szczęście czy nie. Ja…  Ja po prostu, gdyby coś poszło nie tak, nie chcę, żebyś mnie znienawidził.
Naruto pokręcił głową i chwycił go zdecydowanie za nadgarstek.
            – Ale ja mam do ciebie zaufanie – powiedział. – Nie mógłbym cię znienawidzić. Proszę cię, ty się na tym znasz, ja nie.
            Hideaki westchnął. Oczywiście po takiej prośbie zmiękł, nie potrafiłby mu odmówić. Już chciał coś powiedzieć, ale po chwili, dopiero teraz dostrzegając, że rękaw bluzy Naruto lekko się podwinął, zmarszczył brwi. Miał podrapaną rękę.
            – Dotykałeś Sasuke? – zapytał od razu, zdejmując rękawiczki ochronne i oglądając to zadrapanie. – Czujesz jakieś zawroty głowy? Ogólne osłabienie? Ból głowy?
            – Nie, nic mi nie jest. Nie dotknąłem Sasuke tą ręką, tylko drugą, a na niej i tak jest bandaż. Zresztą, już babunia Tsunade na mnie nakrzyczała za to.
            Hideaki wysłał nieco chakry leczniczej, ale wszystko faktycznie wydawało się być w porządku. Niestety, w przypadku takich trucizn, dotknięcie skóry mogło mieć katastrofalne skutki. Tu na szczęście nic się chyba nie stało.
            Ubrał z powrotem rękawiczki i wziął do ręki jeden ze składników. To był mięsisty liść rośliny z Kraju Wody, który należało rozkroić i wycisnąć z niego trochę soku. Hideaki przeliczył na szybko proporcje i zapisał je w notatniku, po czym chwycił za mały nożyk. Cztery krople, nie więcej.
            Niestety, nie zadziałało. Płyn zmienił kolor, ale nie na taki, jak powinien, bo stał się bardziej brunatny niż zielony. Kolejne dwa składniki, czyli sproszkowany wapienny kamień z Kraju Ziemi i korzeń z Kraju Mgły też nie dały odpowiedniego efektu.
Naruto już od samego początku obserwując to, denerwował się, ale przy piątej nieudanej próbie poczuł, że poziom jego stresu zaczyna sięgać zenitu, a ręce zaczynają się pocić.
Hideaki też był zdenerwowany, bo choć starał się tego nie okazywać, ręka mu lekko drżała, gdy patrząc na kartkę z formułą, na drugiej rozpisywał proporcje składników. Cholera, teraz już sam nie był pewien, czy dobrze ją odtworzył. Nie było przecież czasu na tworzenie trucizny od nowa i sprawdzanie wszystkiego. Ponoć w drugim laboratorium nad nią pracowali, jednak jeszcze nie była gotowa i musiał polegać na własnej pamięci oraz suchych liczbach.
– Wybierz ostatni – powiedział do Naruto. – Może tobie się poszczęści.
Naruto na początku nie chciał się w ogóle na to zgodzić, ale w końcu, widząc, że nie ma wyjścia, skinął głową. Może faktycznie mu się poszczęści, skoro od tego zależało już wszystko. Patrzył chwilę na resztę rzadkich, dostarczonych niedawno składników, aż w końcu wybrał jeden. Żółty kwiat, według opisu na doniczce – Nenufar.
Hideaki spojrzał to na niego, to na kwiat i oderwał jeden mały płatek. Trochę się zawahał, ale wrzucił go do fiolki. Przez moment nic się nie działo, dopiero po chwili płyn zaczął zmieniać barwę. Obaj patrzyli na ten proces z napięciem. Kolor najpierw zrobił się odrobinę bardziej zielonkawy, przez co Naruto miał wrażenie, że serce wyskoczy mu z piersi, potem z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej zielony i gdy zaciskał już pięści, licząc na sukces, lekko zszarzał. A potem, mimo dłużącej się chwili, nie stało się już nic.
Obaj  wpatrywali się w fiolkę.
– Przykro mi, Naruto – powiedział w końcu Hideaki, nawet nie patrząc mu w oczy. – Przepraszam, nie udało mi się.
Naruto czuł, że serce boleśnie mu się ściska. Nie udało mi się – te słowa dźwięczały w jego uszach zupełnie jak tamte krzyki i obelgi, które słyszał od mieszkańców wioski, gdy był dzieckiem. Wtedy zatykał sobie uszy i po prostu uciekał płakać w samotności, teraz musiał stawić temu czoła.
– Hideaki, nie możemy się poddać! – powiedział w końcu, odwracając go w swoją stronę i zmuszając, żeby na niego spojrzał. – Trzeba znaleźć coś, co da Sasuke więcej czasu i próbować do skutku.
– To właśnie robią medycy, ale ta trucizna… Ona działa naprawdę bardzo szybko. To miał być eksperyment, nie sądziłem, że zostanie na kimś użyta.
– Na pewno jest coś co możemy zrobić! – Naruto był nieugięty.
W końcu kto jak kto, ale on nigdy nie tracił nadziei. Gdyby tak było, ich świat już by nie istniał i nie byłoby żadnych trucizn czy antidotów, bo nie byłoby też kogo ratować.
– Pozostałe roztwory, które tu mam, dojrzeją najwcześniej jutro albo pojutrze – wytłumaczył Hideaki. – To, co nam zostało, to tylko to.
Wziął do ręki kolbę z pozostałością płynu i patrzył przez chwilę na niego..
 – Ilość wystarczy dokładnie na antidotum dla jednej osoby, ale jeżeli znów popełnimy błąd, stracimy jednocześnie próbkę kontrolną, bo tylko ona była zrobiona przeze mnie, zanim ukradziono truciznę i formułę.
– Musimy zaryzykować – stwierdził Naruto. – Ta ostatnia fiolka przez chwilę była zielona. Musimy znaleźć inny, bardziej żółty kwiat. Sai mówił, że jak zmiesza się niebieską i żółtą farbę, wyjdzie zielona.
– To dlatego go wybrałeś? – Hideaki uniósł brwi. – Niestety, to tak nie działa w przypadku chemikaliów. Tu musi zajść odpowiedzenia reakcja i… Zaraz…
Coś sobie uzmysłowił. Żółty kwiat… Żółty kwiat kojarzył mu się ostatnio tylko z… Cholera, dlaczego nie pomyślał o tym wcześniej?! Dlaczego szukał tylko wśród rzadkich składników, zamiast spróbować tych najprostszych? Przecież one od dawna były wykorzystywane w medycynie! Te kwiaty miały działanie przeciwgorączkowe, ale też dzięki nim udało się kiedyś opanować epidemię pewnej choroby, którąś shinobi piasku przywlekli z jakiejś wyprawy w najbardziej egzotyczne miejsca. Badali to przecież! Jednym z zalążków tej choroby był pasożyt, którego działanie było podobne do jednego ze składników, których użył przy tworzeniu trucizny!
– Naruto, potrzebny mi słonecznik! – powiedział, zdając sobie sprawę, że nie ma ich na zapleczu.
– Słonecznik? – Naruto spojrzał na niego z niezrozumieniem. Jemu też słonecznik kojarzył się ostatnio tylko z jednym.
– Żółty kwiat, słonecznik, rozumiesz? – Hideaki patrzył na niego, a jego bursztynowe oczy aż się zaświeciły. –  To może być to, czego potrzebujemy!

*

Naruto tym razem nie potrzebował więcej wyjaśnień. Hideaki wydawał się być pewien tego, co mówi, dlatego już bez żadnych pytań wybiegł z laboratorium i pognał do kwiaciarni Ino. Było dość późno, ale jeszcze była otwarta.
Wpadł z hukiem do środka, strasząc klientów. Jeden z nich aż podskoczył, a doniczka z jakimś krzakiem, którą trzymał, wypadła mu z rąk i rozbiła się o podłogę.
– Ino, potrzebuję słonecznik! – krzyknął Naruto, zupełnie nie zwracając uwagi na nic, co się wokół niego dzieje. – Jeden kwiat słonecznika!
– Naruto, uspokój się. – Ino zmarszczyła brwi, widząc potłuczoną doniczkę, rozsypaną ziemię i zamieszanie powstałe w kwiaciarni. – Nie mam już słoneczników, przed chwilą jakiś chłopak kupił ostatni dla swojej dziewczyny. Jak idziesz do szpitala, do Sasuke, to mam mnóstwo innych kwiatów.
Naruto zrobiło się gorąco. Jak to nie ma? Jak to ktoś wykupił ostatni? To niemożliwe!
– Gdzie oni poszli? – zapytał, spanikowany.
– Nie wiem. Chyba skręcili w prawo. Naruto, o co chodzi? – zapytała, zaniepokojona jego zachowaniem. – Jutro ma być nowa dostawa i…
– Nie mogę czekać do jutra!
Wybiegł z kwiaciarni, omal kogoś nie potrącając w drzwiach. Musiał znaleźć tę parę z kwiaciarni, choćby miał przeszukać całą Konohę. Ino powiedziała, że to było przed chwilą, więc nie mogli odejść za daleko.
Skakał po dachach, mając oczy dookoła głowy, jednak na ulicach nie widział nikogo z kwiatami. W końcu dotarł do parku. Pogoda była ładna, więc spacerowało tu mnóstwo ludzi, ale w końcu zobaczył ich w jakimś zakątku. On przed nią klęczał, trzymając coś błyszczącego w wyciągniętej ręce, ona miała w dłoniach bukiet ze słonecznikiem i wyglądała na zarumienioną.
Naruto, nawet nie zastanawiając się, co robi, zeskoczył z konaru drzewa tuż obok nich.
Oboje spojrzeli na niego. Ona zaskoczona, on ze złością. Co za typ ośmielił mu się przeszkodzić, przecież właśnie miał się oświadczyć swojej dziewczynie!
– Musze mieć ten słonecznik! – Naruto wskazał na bukiet. Nawet do niego nie dotarło, jak ważną chwilę właśnie komuś zepsuł. – Proszę! Zapłacę każde pieniądze! – powiedział, wyciągając żabią portmonetkę.
– Ej, odczep się!
Chłopak wydawał się być wściekły, a dziewczyna zdezorientowana.
– Proszę, to sprawa życia i śmierci! – Naruto zdjął z bandankę i schylił głowę.
Wiedział, że jak będzie trzeba, to sam sobie weźmie ten słonecznik, nikt go nie powstrzyma, ale wolał załatwić wszystko tak, jak trzeba.
– Naruto-sama! – usłyszał kilka głosów, a po chwili dopadła go gromadka dzieci. – Zrób tryb Kuramy, to ich zmiażdżymy!
Podniósł głowę. Nie, to jednak nie była gromadka, a dwie gromadki dzieciaków w wieku około sześciu lat. Jedni z nich mieli na głowach uszy i przyczepione do spodni pomarańczowe pluszowe ogony, drudzy nosili na sobą fioletową płachtę.
– Drużyna Naruto! – krzyczeli jedni.
– Drużyna Sasuke! – odkrzykiwali drudzy, choć ci nieco mniej pewnie, bo zdawali sobie sprawę, że trafili na prawdziwego Naruto i mieli świadomość, że on faktycznie może ich zmiażdżyć jednym ruchem.
Naruto najchętniej powiedziałby im, że zamiast walczyć ze sobą, powinni współpracować, ale teraz nie miał na to czasu. Tym bardziej, że dziewczyna widząc, z kim mają do czynienia, po prostu wyciągnęła z bukietu ten słonecznik i oddała mu go, a i chłopak z pierścionkiem w ręku – co do teraz dopiero zauważył – cofnął się.
– Jakoś wam do wynagrodzę – powiedział, zabierając słonecznik i wskakując na pierwsze lepsze drzewo. – A z wami porozmawiam później – krzyknął w stronę dzieci.

*

Hideaki miał rację. Niby zwykły kwiat, rosnący w prawie każdym ogródku czy nawet gdzieś na polach, okazał się tym, czego potrzebowali. Po wrzuceniu płatków do kolby, substancja przybrała ładny odcień zieleni, ponadto była bardzo przejrzysta. Nie tracąc czasu, zanieśli ją na górę, obaj bardzo uważając, żeby na nikogo nie wpaść i nie zbić naczynia.
Tsunade, która to zobaczyła, odetchnęła z ulgą. Już naprawdę nie nadążali z wyciąganiem toksyn z organizmu Sasuke. To antidotum było jego wybawieniem. O ile oczywiście zadziała.
Zadziałało. Nie od razu, ale zadziałało. Najpierw spadła gorączka, puls przestał przyśpieszać i zwalniać, a w końcu Sasuke mruknął coś pod nosem i otworzył oczy.
Tsunade przez pewien czas nadal nikogo do nie go nie dopuszczała, a przynajmniej nikogo, kto nie byłby ubrany w ochronny strój od stóp do głów, ale gdy usta przestały być sine i przybrały swój naturalny kolor, wiedziała już, że będzie dobrze. Odtrutka okazała się być bardzo skuteczna.
Gdy Naruto został wreszcie wpuszczony do Sasuke, który nie stanowił już zagrożenia, objął go mocno i szepcząc mu do ucha coś, czego ten chyba nawet nie zrozumiał, nie chciał wypuścić z rak. Wplótł palce w jego włosy i zacisnął mocno, wsłuchując się w umiarkowany, spokojny oddech.
Dopiero po długiej chwili podniósł głowę i dostrzegł, że Hideaki patrzy na nich przez szybę. Wiedział, że teraz będzie musiał dotrzymać obietnicy, którą złożył. Ale najważniejsze było to, że Sasuke żył.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz