.

poniedziałek, 11 listopada 2019

SasuNaru Hiden - Kroniki Konohy - rozdział 94



Naruto, gdy Shikamaru zniknął mu sprzed oczu, uznał, że jak najszybciej musi znaleźć Sasuke, bo jego spotkanie z Hideakim po przeczytaniu listu nie mogło się dobrze skończyć. Mimo że często mu powtarzano, że jest naiwny, w tym przypadku akurat naiwny nie był. Dobrze wiedział, że ci dwaj działają na siebie jak płachta na byka. Co prawda Hideaki odpuścił i chciał wyjechać, jednak jeżeli Sasuke, nie wiedząc o tym, znów by go zaatakował, choć tym razem raczej nie Tsukuyomi a otwarcie, na przykład za pomocą Chidori, on na pewno, nauczony doświadczeniem, trzymał w zanadrzu jakieś igły z truciznami, którymi mógłby się bronić. A jak potężne potrafiły być te trucizny, wszyscy zdążyli się niedawno przekonać.
Miał jeszcze nadzieję, że Sasuke wrócił do  domu, ale gdy go tam nie zastał, zaczął się naprawdę denerwować. Ruszył w stronę mieszkania Hideakiego, mając nadzieję, że ta kamienica w ogóle jeszcze stoi.
O dziwo, stała. Co więcej, ani nie było na niej żadnych śladów walki, ani ludzie z okolicznych straganów nie wydawali się być niczym zaniepokojeni. Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie. Co, jeżeli wszystko odbyło się po cichu? Jeżeli Sasuke jednak znów użył genjutsu, albo Hideaki go zatruł, zanim zdążył to zrobić? Albo jeszcze gorzej, obaj zaatakowali jednocześnie i naprawdę pozabijali się nawzajem? Nie, obaj musieli żyć!

– Nie martw się, żyją – usłyszał głos i odwrócił głowę. To była Ino. – Ale ich ogólny stan pozostawia wiele do życzenia.
Naruto dopiero teraz uzmysłowił sobie, że ostatnie zdanie, o ile nie więcej, musiał wypowiedzieć na głos. Albo chociaż wymamrotać pod nosem, jak to czasami miał w zwyczaju.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– To, że obaj niedawno zjawili się w szpitalu. Widziałam ich i powiem ci, że to, co prezentowaliście na moim weselu, to tylko mała namiastka tego, jak ci dwaj wyglądają teraz.
Naruto, mimo tego, że wizja nie była zbyt optymistyczna, odetchnął z ulgą. A więc się nie pozabijali.
– Dzięki, Ino – powiedział i wskoczył na dach, chcąc jak najszybciej dotrzeć do szpitala.

*

Szpital Konohy, mimo że obecnie w generalnym remoncie, już od długiego czasu szczycił się tym, że był jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym, wśród wszystkich innych na całym świecie. Wioska Piasku słynęła z trucizn, Wioska Mgły z innowacyjnych eksperymentów, a Wioska Liści właśnie z medycyny.
 Tsunade, odkąd oddała stanowisko Hokage Kakashiemu, ostro wzięła się za szpital i szkolenie młodych medyków. Na początku były jęki i narzekania, jaka to jest nieludzka, zmuszając ich do heroicznej pracy, ale z czasem przyszły tego efekty w postaci naprawdę dobrze wyszkolonego personelu, który zajmował się coraz trudniejszymi przypadkami.
Niestety, przypadek, na który medycy natrafili tym razem, był innej natury. Owszem, medycznej też, bo poza tym, że ich pacjenci byli poobijani, to Hideaki miał połamane żebra i wybity prawy bark, a Sasuke tak opuchnięte powieki, że nawet nie mógł do końca otworzyć oczu, ale głównie chodziło o ich postawę. Hideaki, jako medyk, ciągle wtrącał się w sposób leczenia, mówił nawet ile podać danego leku i jakiego konkretnie, a Sasuke, mimo że nie mógł postraszyć nikogo wzrokiem, w jakiś irracjonalny sposób i tak samym wyrazem twarzy dawał sygnał ostrzegawczy, żeby się nie zbliżać bez uzasadnionej konieczności. Generalnie ich obecny wygląd i zachowanie względem siebie naprawdę budziły niepokój, głównie wśród innych pacjentów, bo na pierwszy rzut oka było widać, że ci dwaj żywią do siebie urazę i mimo że przyszli osobno, najprawdopodobniej pobili się właśnie między sobą. Byli jak tykająca bomba, więc nikt inny nie chciał się im narazić i też tak skończyć.  Nawet młode pielęgniarki, które zazwyczaj pchałyby się, żeby zrobić któremuś z nich okład, teraz jakoś tylko stały z boku i dyskretnie obserwowały.
W końcu ktoś, chyba mając już dosyć, że straszą innych pacjentów na sali pierwszej pomocy, zarządził odseparowanie tej dwójki od biednych, zestresowanych ich obecnością ludzi. I od siebie samych. Obawiano się kolejnej bójki z nie wiadomo jakimi skutkami. Ostatnio przecież, gdy to Naruto pobił się na korytarzu z Hideakim, pacjenci pouciekali z łóżek, narażając swoje życie.
 I to byłoby zapewne dobre rozwiązanie, jednak młody pielęgniarz chyba nie do końca zrozumiał polecenie i będąc nadgorliwym – bo w końcu przełożony chciał, żeby ich odseparować, przy czym położył wyraźny akcent na ostatnie słowo – umieścił obu w jednej małej izolatce na końcu jakiegoś korytarza, prosząc, by tutaj poczekali na lekarzy.
Zapewne, nie, na pewno w zwykłych okolicznościach zajęłaby się nimi Tsunade, która nie omieszkałaby znów zmieszać ich z błotem za – jak to ona zawsze mówiła – „szczeniackie wybryki”, ale na ich szczęście lub też nieszczęście, była na zebraniu Rady.
Tak więc obaj siedzieli w ciszy i lekkim półmroku, bo w pokoju było tylko małe okno, na ustawianych naprzeciwko siebie kozetkach i rzucali sobie od czasu do czasu nieprzyjazne spojrzenia. Sasuke był zły na siebie, że dał się tak załatwić. Ale cóż, musiał przyznać, że ten cały Hideaki wykazał się inteligencją i zrobił dokładnie to samo co on: uderzał tak, by wyeliminować możliwość zastosowania najgroźniejszych technik – czyli w jego wypadku technik ocznych, o których sile przekonał się na własnej skórze. Sasuke z kolei wiedział, że musi mu unieruchomić rękę, którą operował igłami z trucizną. Widział tę sztuczkę dwa razy: pierwszy, gdy rzucił igłą w Naruto podczas pierwszego spotkania, drugi – kiedyś w Ichiraku. Hideaki robił to błyskawicznie i z taką precyzją, że wzrok zwykłego człowieka nie wychwyciłby żadnego gestu, żadnego ruchu dłoni.
I pewnie siedzieliby tak nadal, nie odzywając się do siebie słowem, gdyby w końcu Hideaki się nie przełamał. Może to ciekawość, a może kwestia upewnienia się? Sam nie wiedział.
– Dlaczego Naruto tak strasznie na tobie zależy? – zapytał, choć z góry zakładał, że i tak nie uzyska odpowiedzi. – Z tego co wiem, przez lata, już pomijając nawet próby zabójstwa, traktowałeś go po prostu podle.
Sasuke prychnął i odwrócił głowę.
– Nie twoja sprawa – mruknął po dłuższej chwili.
O, a jednak odpowiedź, co prawda niezbyt miła i wprost każąca mu się odwalić, przyszła. Hideaki zmrużył oczy i odwrócił głowę w jego stronę.
– Myślę, że jednak moja. Zależy mi na Naruto i zdążyłem poznać go na tyle, by wiedzieć, że on zawsze przejmuje się innymi. Ale to powinno mieć swoje granice. Zastanawiam się, czy gdybyś podczas waszej ostatniej walki w końcu osiągnął to, do czego tak usilnie dążyłeś, on, umierając, wyznałby ci, że cię kocha…
– Możesz się zamknąć? – Sasuke zacisnął zęby w irytacji.
Niech to szlag. Że też musiał trafić z tym typem do jednego pomieszczenia. Zwykle omijał szpitale, ale dzisiaj nie było wyjścia, musiał przyjść, bo opuchnięte powieki utrudniały mu widzenie, a co dopiero stosowanie technik ocznych.
– Nie mogę – Hideaki nie ustępował. – Albo właściwie mogę, jeżeli odpowiesz na moje pytanie. Dlaczego Naruto tak na tobie zależy?
– To jest coś czego nigdy nie zrozumiesz – warknął w końcu coraz bardziej zirytowany Sasuke. – Zadowolony? Jak nie, to trudno, bo innej odpowiedzi nie uzyskasz.
– Tak, chyba nie zrozumiem – powiedział Hideaki, zastanawiając się nad czymś. – Wiesz, że Naruto lubi morze? Widoki z latarni morskiej, rzucanie się na fale i wygrzewanie się na piasku? Nawet niby dziecinne zbieranie muszelek? Nie wiesz, prawda?
– Nie rozumiem, co to ma do rzeczy. Naruto to shinobi, on nie potrzebuje…
– Właśnie że potrzebuje – przerwał mu Hideaki. – Gdybyś chociaż raz na jakiś czas zabrał go gdzieś, gdzie spędzilibyście czas tylko we dwoje, na pewno zobaczyłbyś to, co ja widziałem podczas tych dwóch dni z nim.
– Tknij go, a…
Resztę słów zagłuszył jakiś krzyk z korytarza. Ktoś wrzeszczał na całe gardło, choć trudno było się domyślić słów.
Hideaki wstał i podszedł do drzwi, chcąc wyjść na korytarz i sprawdzić, co się dzieje, jednak gdy tylko spróbował je otworzyć, dostrzegł to, czego obaj wcześniej nie zauważyli.
– Dlaczego te drzwi nie mają klamki?

*

Shikamaru, Kakashi i Tsunade stali przy biurku w gabinecie Hokage i pochylali się nad aktualną mapą Konohy. Dostarczono ją zaledwie przed chwilą, prosto z biura kartografów, bo nie była jeszcze w obiegu. Z racji tego, że w wiosce ciągle coś modernizowano, budowano kolej i wyznaczano nowe drogi, trzeba by było co chwilę wykonywać i drukować nowe mapy, a to było według administracji nieopłacalne, więc aktualizowano je co trzy miesiące.
– Faktycznie, coś w tym jest – zastanowił się Kakashi.
 Kiedy Shikamaru wrócił na zebranie, mocno spóźniony zresztą, i poprosił ich o spotkanie na osobności, Kakashi, widząc jego minę, domyślił się, że to musi być coś ważnego i to na tyle, by w skonsultować to w trybie natychmiastowym. Przerwał posiedzenie Rady, informując, że zbiorą się ponownie za godzinę. To była dobra decyzja, bo to, na co wpadł Shikamaru, mogło wyjaśnić zagadkę szyfru, o którym wspomniała ta dziewczyna, Aya.
Podszedł do szafy i wyciągnął poprzednie mapy, po czym rozłożył je na biurku obok tej najnowszej. Faktycznie, nawet na pierwszy rzut oka widać było, że zaszło dużo zmian. Na tej sprzed niecałych trzech miesięcy nie było jeszcze nawet naniesionego długiego odcinka torów biegnących przez wioskę, jedynie przerywana linia wyznaczająca trasę.
– Jeżeli masz rację, Shikamaru, to ludzie, którzy chcieli otruć Sasuke, musieli albo stać i obserwować Konohę z perspektywy Wzgórza Hokage, w co szczerze wątpię, albo – co jest już bardziej prawdopodobne, ale i naprawdę niepokojące – mieć już jakiś czas temu wgląd w mapy, które dopiero co powstawały.
– Mówili o pnączach i żyłce biegnącej w poprzek Konohy – Shikamaru szybko zaczął analizować fakty. – Skoro liść symbolizuje Konohę, żyłka tory, to czym są pnącza?
– Korzeń? – odezwała się Tsunade. – Te dziadygi nigdy chyba sobie nie odpuszczą.
– Nie jestem pewien. – Shikamaru potarł brodę w zastanowieniu. – Poprzednie symbole stanowiły bezpośrednie odniesienia, a korzeń i pnącza nijak to tego nie pasują.
– Korzeń jest pod ziemią i rośnie w dół, pnącza na zewnątrz i rosną w górę – zgodził się Kakashi. – Mam już pół domu w tych bluszczach, cholerstwo niedługo zakryje całą elewację, tak się rozprzestrzenia. Obcinanie nic nie daje.
– Bo trzeba wyrwać z korzeniami – powiedziała Tsunade. –  Zresztą, co nas w tym momencie obchodzi jakiś bluszcz?
– Zaraz…
Shikamaru usiadł na krześle i złożył ręce w piramidkę. No tak, przecież wszystkie rośliny miał swoje korzenie. Silniejsze lub słabsze, ale miały. Więc może jednak Tsunade trafiła w punkt? Poprzednia organizacja miała na tyle silne wpływy, że można było ją porównać do dębu, który trzymał się mocno zarówno pod ziemią jak i na zewnątrz, bo choć był tylko jednym, wielkim drzewem, które w dodatku bardzo długo rosło, górowało nad wszystkimi innymi drzewami. Teraz, gdy Korzeń stracił swoją pozycję, pozostali członkowie na pewno jakoś chcieli się podnieść, ale nie mieli perspektyw na odbudowanie swojej dawnej pozycji potężnego dębu. Trzeba było czegoś łatwiejszego. Słabszego, ale równie skutecznego w działaniu. Bluszcz czy inne pnącza miały to do siebie, że mimo iż słabe, rozprzestrzeniały się w niesamowitym tempie i uparcie odrastały.  Więc jeżeli dobrze wydedukował…
– Myślę, że Korzeń ma w swoich szeregach sporo młodych osób, które mogą działać dla nich w różnych miejscach – powiedział w końcu. – Sami widzieliście, jak zmanipulowali tę dziewczynę z Kraju Fal. Na pewno nie była jedyna.
– I te ich sojusze z grupami przestępczymi… – zastanowiła się Tsunade. – Wychodzi na to, że brakuje im ludzi do zrealizowania planów, dlatego układają się z kim popadnie.
– Ja bym tak nie lekceważył ich sojuszników. – Kakashi podrapał się po skroni. – W czasach pokoju shinobi czują pewną frustrację. Ich żywiołem jest walka, a teraz nie mogą się w żaden sposób wykazać, więc wynajmują się dla różnych organizacji, często tych nielegalnych.
– Jednak nadal zastanawia mnie to, jak zdelegalizowana organizacja przekonała do siebie tych ludzi. – Shikamaru oparł brodę na dłoniach. – Nie mają autorytetu, nie mają pieniędzy, są ściągani listami gończymi. No chyba że…
– Dziadygi! – Tsunade zacisnęła ręce na blacie biurka. – To oni muszą tym wszystkim kierować. Nie potrafią pogodzić się z utratą władzy w wiosce, poza tym mam wrażenie, że to, iż na świecie panuje pokój i wszystkie wioski żyją ze sobą w zgodzie, wcale im się nie podoba.
– To by się nawet zgadzało – zasępił się Kakashi. – Za dwa dni rusza kolej, a pierwszym pociągiem przyjedzie do nas Kazekage. Gdyby na terenie Konohy coś mu się stało…
– Dałoby wszystkim wioskom pretekst do nieufności wobec siebie – dokończył Shikamaru. – Tyle że to dość ryzykowne. Gdyby na przykład chcieli wysadzić tory i wykoleić pociąg, ryzykowaliby życiem mieszkańców.
– Jakby ich to obchodziło – prychnęła Tsunade. – Już raz zlecili masakrę całego klanu, nie oszczędzając cywili ani nawet dzieci.
Kakashi chwilę myślał, po czym skinął głową i ruszył w stronę drzwi.
– A ty dokąd? – zdziwiła się Tsunade.
– Jeżeli są w to zamieszani, to bez dowodów ciężko ich będzie oskarżyć – powiedział Kakashi. – Musze pomówić z Ibikim. Trzeba w końcu złamać milczenie dowódcy pojmanej szajki z Suny.

*

Naruto, który zjawił się w szpitalu w ekspresowym tempie, wyczuwał charkę Sasuke, ale niestety drzwi na jakiś odział – nie wiadomo jaki, bo na czas remontu zdjęto wszystkie tablice informacyjne – były zamknięte.
Nie zamierzając oczywiście niczego demolować, w końcu to był szpital, wrócił do holu i staną w kolejce przy kontuarze rejestracji. Kiedy w końcu, po piętnastu minutach cierpliwości, no dobra, względnej cierpliwość, dotarł na sam przód, stanął naprzeciw jakiejś młodej pracownicy.
– Przyszedłem do Sasuke – powiedział wprost, chcąc mieć jak najszybciej z głowy wszelkie formalności. – I do Hideakiego też – dodał.
– Nazwiska poproszę.
– Uchiha i Yoshida – powiedział Naruto, niecierpliwiąc się już nieco. – Trafili tu dzisiaj.
Dziewczyna wyjęła z szuflady jakiś gruby rejestr, sprawdziła wzrokiem listę nazwisk  i przerzuciła kartkę. Po chwili kiwnęła głową
– Czy jest pan z rodziny? – zapytała, wyjmując jakiś formularz.
– Co? Nie, nie jestem. To znaczy jeszcze nie jestem. To znaczy... Otworzy mi ktoś te drzwi?
– Przykro mi, ale w takim razie nie mogę pana wpuścić. Pacjentów na tym oddziale mogą odwiedzać tylko członkowie rodziny, w innym wypadku trzeba mieć pozwolenie na wizytę – wyjaśniła i podsunęła mu ten formularz do wypełnienia.
– Co? Ale jak to? – wrzasnął Naruto. – Musze zobaczyć Sasuke!
– Co tu się dzieje – rozległ się donośny głos. – Naruto, możesz przestać wrzeszczeć? To jest szpital, zapamiętaj do w końcu raz a dobrze. I co ty tu w ogóle robisz?
– Babunia Tsunade! – Naruto naprawdę ucieszył się na jej widok. – Nie chcą mnie wpuścić do Sasuke.
Tsunade spojrzała na niego, potem na pracownicę, która kilka dni temu przyjechała tu na staż z Kraju Ziemi, a na końcu zerknęła w rejestr. Zmarszczyła brwi. Dlaczego Sasuke Uchiha, na dodatek razem z Hideakim Yoshirą znajdowali się na oddziale psychiatrycznym? Nie, żeby im się to nie przydało, ale…
– Dobra, chodź – powiedziała i ruszyła w stronę schodów. – Nie mam za dużo czasu, musze zaraz wracać na zebranie, ale jeżeli posiedzą tam trochę dłużej, obawiam się o losy szpitala.
Gdy dotarli na pierwsze piętro i przeszli przez zamknięte drzwi, zobaczyli młodego pielęgniarza z tacą. I nie byłoby w tym zapewne nic dziwnego, gdyby nie to, że taca była pusta, a pielęgniarz nieco osmalony. Choć nieco, to chyba zbyt mało powiedziane.
– Ostrzegałem, żeby się odsunął, nie posłuchał – usłyszeli.
Po chwili zza rogu wyłonił się  Sasuke, a zaraz za nim Hideaki. Z tym, że ten pierwszy wydawał się być wściekły, a drugi, mimo że trzymał się za połamane żebra, rozbawiony całą sytuacją.
– Może mi ktoś w końcu wyjaśnić, co się tutaj stało pod moją nieobecność? Czy was nawet na chwilę nie można zostawić samych?
– Starszy medyk kazał mi ich odseparować, to odseparowałem – wytłumaczył pielęgniarz, który nie widział w tym swojej winy. – Pacjenci się ich bali.
– Ale dlaczego tutaj i na dodatek w pokoju bez klamek? – zapytała zdumiona Tsunade, kiedy przeszła kilka kroków dalej i zauważyła rozwalone drzwi na końcu korytarza po prawej stronie.
– Żeby nie wyszli – powiedział pielęgniarz, zdziwiony, że w ogóle go o to zapytano. Przecież to było oczywiste.
– Dobra, nieważne, wracaj do pracy – powiedziała i potarła oczy. Albo ona była już tak zmęczona, albo naprawdę miała do czynienia z idiotami. – A wy co, cholerne szczeniaki? – warknęła na Sasuke i Hideakiego, widząc w jakim są stanie. – Do mojego gabinetu, ale już!

*

Tsunade zbadała najpierw jednego, potem drugiego. I o ile Hideaki ze złamanymi żebrami musiał zostać w szpitalu, to Sasuke mógł zostać wypisany. W jego przypadku wystarczyło po prostu stosowanie maści i robienie okładów, żeby jak najszybciej pozbyć się opuchlizny z oczu.
– Sasuke.. – zaczął Naruto, gdy wracali już do domu. – Ten list.. Ja naprawdę musiałem zrobić wszystko, żeby cię uratować. I zrobi…
– Wiem, Naruto. – Sasuke przystanął i odwrócił go w swoją stronę. – Wiem o wszystkim, ale…– zawahał się chwilę – nigdy więcej nie obiecuj nikomu czegoś takiego.
– Sasuke… – Naruto uśmiechnął się lekko. – Obiecam wszystko każdemu, kto w krytycznej sytuacji będzie w stanie cię uratować.
– W takim razie mam nadzieję, że do takiej sytuacji już nigdy nie dojdzie – mruknął Sasuke i przyciągnął do siebie Naruto. – A teraz wracamy do domu, bo poczwara już pewnie zapaskudziła całą podłogę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz