Ostatni
rozdział Kronik. Jak o czymś zapomniałam, to dodam w sequelu ze ślubem. No
chyba że zapomniałam za dużo rzeczy:)
Dziękuję
wszystkim czytelnikom, a tych komentujących treść – jak napisałam już kiedyś –
zaproszę na blog. Jeszcze muszę poprawić tamte rozdziały i co nieco zmienić, bo
pewien pomysł wpadł mi do głowy.
Być
może jeszcze coś tu się pojawi, ale to raczej takie rozdzialiki z różnymi sytuacjami
z życia bohaterów.
A,
no i powiadomienia będą też się tu pojawiać.
*
–
No i co ty najlepszego zrobiłeś? – zapytał Ryuji, widząc rannego Kodaia,
uwięzionego między kawałkami skały. On zresztą sam był w podobnym położeniu, bo
nie mógł się wydostać. – Ty potrafisz czasem pomyśleć?
–
Pociąg już jechał – powiedział Kodai, patrząc na niego mało przytomnym
wzrokiem. – Nie mogłem pozwolić, żeby wysadzili go w powietrze. Słyszałeś, co
mówili.
–
Słyszałem, ale przez swoją głupotę, omal nie wysadziłeś nas – Ryuji złapał ręką
za tył własnej głowy i poczuł pod palcami lepką krew. – Co ci przyszło do
głowy, żeby detonować ładunek Rasenganem, skoro nawet nie umiesz nim rzucać.
–
Nikt ci nie kazał iść za mną. Sam bym go przeniósł – powiedział Kodai, a po
chwili przymknął oczy, czując, że powoli zaczyna tracić kontakt z
rzeczywistością. – Uratowałem ludzi. Będę bohaterem.
–
Idiota. – prychnął Ryuji. – Ej, tylko mi tu nie umieraj! Mów do mnie! – Uderzył
go w twarz, czym trochę przywrócił mu przytomność. Miał nadzieję, że Akane nic
się nie stało i zaraz tu dotrze, bo jej pomoc była teraz najbardziej potrzebna.
Wiedział, że nie może do tego momentu pozwolić mu zasnąć.
–
Ciemno…
–
Jakie ciemno? Słońce jeszcze nawet nie zachodzi! Kodai!
–
Wiesz, co jest zabawne? – Kodai uśmiechnął się lekko. – Kiedyś założyliśmy się
o to, kto pierwszy będzie miał dziewczynę. Chyba wygrasz…
–
Zamknij się! – Ryuji powtórzył uderzenie, bo widział, że ten naprawdę odpływa.
– Albo nie, mów! Cały czas mów!
–
To mam się zamknąć czy mówić? – Kodai znów na niego spojrzał. – A wiesz, że
nawet cię lubiłem? Gdyby nie nasze zakłady, byłoby nudno. – Naruto-sensei mówił
kiedyś, że…
–
Kodai! – krzyknął Ryuji, widząc, jak znów zamyka oczy, a głowa opada mu
bezwładnie na jego ramię. – Wytrzymaj jeszcze trochę. Zaraz ktoś nas tu
znajdzie, ten wybuch było słychać wszędzie! Słyszysz mnie? Kodai!
Ryuji
czuł się tak bezradny jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Nie miał już
praktycznie chakry, całą zużył na walkę z przeciwnikami, dlatego nie był w
stanie za pomocą Chidori rozwalić tych cholernych skał. Po co on się w ogóle na
to zgodził? To znaczy na tę całą akcję. Trzeba było od razu po znalezieniu
ładunku zgłosić to komuś dorosłemu, a nie bawić się w bohaterów. Niech to
szlag! Kodai nie mógł umrzeć! Gdzie te dziewczyny i Shinji?! Dlaczego nadal ich
tu nie było?! Po raz pierwszy wyszła im walka zespołowa z naprawdę trudnymi
przeciwnikami, bo umieli się porozumieć, a teraz… Nie to nie mogło się tak
skończyć.
–
Odsuń się – usłyszał i uniósł głowę.
Znał
tego faceta, był tym medykiem z Suny, za którym szalała Nanako. Medykiem! Tak,
potrzebowali medyka!
Hideaki
spojrzał na Kodaia. Miał poważne obrażenia po wybuchu. Nie wiedział, jak do
tego doszło, ale słyszał huk ze stacji kolejowej, gdzie kupował bilet do Kraju
Wody. Wysłał trochę leczącej chakry, chcąc sprawdzić, jaki jest stan tego
chłopaka. Znał go, to był genin z drużyny Sasuke, ale też uczeń Naruto.
–
Trzeba zabrać go do szpitala. I to natychmiast.
To
Sakura pojawiła się obok niego i jednym ciosem rozwaliła blokujące dzieciaki
skały, które jednak na nich nie spadły, utrzymywane przez piasek Gaary.
Sakura,
mimo że też miała na głowie ranę po dość mocnym uderzeniu w szybę, spojrzała na
Hideakiego, swojego byłego chłopaka, a przez chwilę nawet narzeczonego, ale
teraz nie to było najważniejsze. Teraz musieli pomóc, bo nawet Gaara, który początkowo przeraził się, że coś
się stało i chciał ją zabrać do szpitala, w końcu dostając zapewnienie, że nic
jej nie jest, uznał, że trzeba jak najszybciej pomóc innym.
–
Ktoś jeszcze ucierpiał?
–
Nie wiem co z Shinjim i dziewczynami. Złapaliśmy jakichś ludzi, którzy chcieli
wysadzić tory kolejowe, ale powinni być teraz związani pnączami Sayuri –
powiedział nadal zdenerwowany Ryuji.
–
I są – usłyszeli głos Akane, która widząc Kodaia, zaczęła podwijać rękaw. Miała
taką samą umiejętność jak Karin.
–
Jest nieprzytomny, to mu nie pomoże – pokręciła głową Sakura, która teraz razem
z Hideakim wysyłali leczniczą charkę.
Akane
spojrzał na nią. Sakura Haruno, medyczna legenda, podobnie jak Piata Hokage.
Ale ona sama znała Kodaia lepiej. To był jej przyjaciel i nie pozwoli mu
umrzeć. A jej technika na pewno pomoże szybciej. W końcu słyszała, że Sasuke-sensei
został w ten sposób uratowany przez jej mentorkę.
–
Gryź – powiedziała i zdzieliła go parę razy po twarzy, próbując ocucić.
–
To nic nie da.
–
Da. – Ryuji zdzielił go z drugiej strony. W końcu jego zawsze trudno było
dobudzić, nawet jak zasnął podczas misji.
W
końcu Kodai minimalnie uchylił powieki.
–
No gryź! – powtórzyła Akane, podsuwając mu rękę.
Kodai,
ledwo przytomny, machinalnie chwycił zębami jej przedramię i po chwili poczuł
przypływ sił witalnych. To w połączeniu z dłońmi Sakury i Hideakiego, cały czas
wysyłającymi leczącą charką tam, gdzie miał najwięcej ran, trochę pomogło.
Po
chwili poczuł coś, jakby został podniesiony do góry na czymś miękkim. Nadal
ledwo przytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Lewitował? Naruto-sensei ponoć
potrafił lewitować. Super! Poruszył ręką i poczuł pod palcami piasek, a po
swojej prawej stronie zauważył Kazekage.
Czy to była ta słynna chmura piasku Kazekage? To też super! Ryuji na pewno będzie
mu zazdrościł – zdążył pomyśleć, zanim znów stracił przytomność.
*
–
Co z nimi? – zapytał Kakashi, gdy Tsunade weszła do jego gabinetu.
–
Wyliżą się, choć Kodai trochę czasu na pewno spędzi w szpitalu. Dobrze, że na
miejscu zjawiła się pomoc, bo byłoby z nim naprawdę kiepsko.
Kakashi
pokręcił głową. Co też tym dzieciakom przyszło do głowy. Dlaczego nie przyszli
z tym do nich, zamiast próbować na własną rękę złapać odpowiedzialnych za to
wszystko ludzi? Przecież to byli genini. Choć z drugiej strony musiał przyznać,
że poradzili sobie naprawdę dobrze. Połączyli swoje techniki i takim sposobem
udało im się. Trochę mu to przypomniało drużynę siódma i walkę z Zabuzą. Choć
ich był szóstka a nie trójka. Widać Naruto i Sasuke jednak dobrze ich wyszkolili.
–
Hokage? – usłyszał głos, a zaraz potem do pokoju wszedł Ibiki z jakimiś
dokumentami w rękach. – Mamy przełom.
–
Wiadomo już, kto to jest?
–
Tak. To córka Danzou, która współpracowała ze Starszyzną i szajkami z innych
krajów.
–
Córka Danzou? Nie miałam pojęcia, że on miał córkę – zdziwiła się Tsunade.
–
Chyba tylko Koharu i Homura o tym wiedzieli – wyjaśnił Ibiki. – I w końcu,
zdając sobie sprawę, że zostali zdemaskowani, przyznali się. Najwyraźniej liczą
na łagodniejszy wyrok.
–
Nadal nie rozumiem, dlaczego szajki z innych Krajów w ogóle brały w tym udział.
– Kakashi pokręcił głową. – Po co im to było?
–
Sasuke Uchiha. Moc jego oczu jest nieprawdopodobna, tym bardziej, że teraz
posiada nie tylko Sharingana, ale i Rinnegana. Córka Danzou ich przekonała,
pokazując zdjęcia swojego ojca i opowiadając, jaki dzięki tym wszczepionym
oczom stał się potężny. Przywódca szajki z Suny liczył, że tak w końcu osiągnie
swój cel i poza tym, że zdetronizuje innych, to jeszcze będzie miał wpływ na
decyzje Kazekage.
–
A co z tymi pomidorami? – zapytał tym razem Shikamaru, który też był w
gabinecie, ale wcześniej się nie odzywał. – Ktoś musiał bardzo dobrze znać
Sasuke, żeby zadziałać w taki sposób i go otruć.
–
A to już jest inna historia. Owszem, obserwowali ich dom, ale to o pomidorach
wiedzieli z dość popularnej książki Saia. Wasz przyjaciel chyba czasem ujawniał
za wiele szczegółów.
Shikamaru
aż pacnął się w głowę. No tak. Sai. W którymś z poradników napisał przecież, że
Naruto i Sasuke kłócili się nawet o pomidory, bo jeden ich nie lubił, drugi
traktował niemal jak świętość. Oczywiście, jak na Saia przystało, trochę
przesadzał, ale to musiało dać wskazówkę tym ludziom.
–
Wyłapano już wszystkich? – Kakashi miał nadzieję, że tak i że w końcu ten
problem z Korzeniem się skończy.
–
Prawie. Kiedy złamaliśmy Starszyznę, inni też zaczęli mówić. Widać, że to nie
ten Korzeń co kiedyś, bo nie mają pieczęci na językach. Poza tym szybko zaczęli
obwiniać siebie nawzajem. Każdy chce się z tego jakoś wyplątać.
–
To ja im gwarantuję, że się nie wyplączą – mruknął Kakashi, wstając ze swojego
fotela. – Trzeba zwołać Radę.
*
Przed
pokojem, w którym leżeli Kodai i Ryuji ustawił się spory tłumek fotoreporterów.
Gdy dowiedzieli się, że to oni uratowali pociąg, każdy chciał z nimi
porozmawiać.
–
Może ich wpuścimy? W końcu jestem sławny! – uśmiechnął się Kodai, który dopiero
co się obudził i już poczuł tę adrenalinę. Sława i splendor.
–
Nie wydaje mi się – powiedział Naruto. – Omal nie zginąłeś!
Razem
z Sasuke przybyli do szpitala, gdy tylko dostali informację, co się stało. Naruto
był zły, że nikt nic mu wcześniej nie powiedział, ale uznał, że z Kakashim
porozmawia sobie później.
–
Naruto-sensei, ty podobno też zawsze ryzykowałeś.
–
Ale nie w taki głupi sposób!
–
Z tym bym polemizował! – mruknął niemal niesłyszalnie Sasuke, przypominając
sobie ich niektóre misje.
–
Co mówiłeś, draniu? – zapieklił się Naruto. Cholera, ich genini ledwo uszli z
życiem. To nie były żarty, naprawdę mogli zginąć!
–
Akane mnie uratowała! – Kodai znów się uśmiechnął. – Ożenię się z nią. Ponoć
jest taka legenda, że kto komu uratuje życie, ten jest mu przeznaczony.
Naruto
uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie. Coś w tym było. W końcu jemu też
Sasuke uratował życie, a teraz mieli wziąć ślub. To znaczy jeszcze nie teraz, a
za jakiś czas. Miał nadzieję, że nie będzie musiał czekać na to dwóch lat.
–
W takim razie nie chcę ci psuć humoru, ale tak naprawdę to twój kolega uratował
ci życie – powiedział Tsunade, wchodząc do środka. – Gdyby nie utrzymywał cię
przytomnego, byłoby po tobie, bo pomoc dotarłaby za późno.
–
Co? Ale… – Kodai spojrzał przerażony na Ryujiego. – Nie wyjdę za niego!
–
Najpierw to ty w ogóle wyjdź z tego szpitala o własnych siłach. Wy też –
spojrzała na Naruto i Sasuke – bo muszę im zrobić badania.
–
To prawda, że przenieśliście ładunek wybuchowy, dzięki czemu uniknęliśmy
katastrofy? – usłyszeli krzyk z korytarza, gdy tylko otworzyli drzwi, by wyjść.
–
Tsunade-sama, czy to był zamach? – zadał pytanie kto inny.
–
Kto za tym stoi? – Jakiś mężczyzna z mikrofonem w ręku próbował wejść do
pokoju.
–
Wynocha! – wydarła się na nich Tsunade i zatrzasnęła drzwi.
*
–
No popatrz, nie sądziłem, że nasi uczniowie zyskają taką popularność –
powiedział Naruto.
Uśmiechnął
się. Pozostali genini, którzy nie wymagali hospitalizacji, byli oblegani przez
dziennikarzy. Kakashi na to pozwolił, bo w sumie i tak nie powiedzieliby im nic
poza tym, jak schwytali tych ludzi, więc coś im się należało. Tak naprawdę
jeszcze nie mieli pojęcia, w co się tak naprawdę wpakowali i co im zagrażało.
Sasuke i Naruto też by nie wiedzieli, gdyby po tym wybuchu, który usłyszeli
jeszcze w mieszkaniu Iruki, ten im w końcu nie powiedział, co się dzieje.
–
Mają to po nas – stwierdził niezbyt skromnie Sasuke. Zresztą, czy on
kiedykolwiek wykazywał jakieś oznaki skromności?
Naruto
parsknął, ale po chwili chwili, gdy zeszli piętro niżej i zobaczył osoby
naprzeciwko, schował się intuicyjnie za jego plecy. To była Sakura, która miała
na głowie bandaż, i, co go zupełnie zaskoczyło, Hideaki. Rozmawiali ze sobą i
jeszcze ich nie zauważyli.
Naruto
poczuł, jak pocą mu się dłonie. Wiedział, że ta chwila nastąpi, ale cholernie
się jej bał. Bał się stanąć naprzeciwko Sakury i spojrzeć jej w oczy. Bał się
tego, że mu nie wybaczy.
–
Nie wygłupiaj się, młotku – mruknął Sasuke. – Po prostu z nią pogadaj, przecież
nie urwie ci głowy.
–
Tego nie wiesz – burknął Naruto. Przypomniało mu się, jak kiedyś Kurama
zaproponował, że odgryzie głowę Sasuke.
–
Ale ja wiem – usłyszeli głos i odwrócili się.
To
był Gaara. Popatrzył na Naruto i się uśmiechnął. On zawsze się wszystkim za
bardzo martwił. Fakt, to, co zrobili z Hideakim, to, że odbił Sakurze miłość, nie
było zbyt mądre, ale koniec końców dzięki temu Gaara też miał teraz
szczęśliwsze życie. Wreszcie nie był sam. Tak naprawdę wszystko mimo tych
zawirowań jakimś cudem dobrze się poukładało. Choć może nie dla wszystkich, bo
Hideaki na pewno miał złamane serce. W końcu zakochał się w nieodpowiedniej
osobie i kto jak kto, ale Gaara wiedział, co to znaczy. Tyle że on miał to już
dawno za sobą, a Hideaki chyba nie.
–
Chodź, pogadamy – podszedł do nich i go odciągnął. Nie, nie był zazdrosny, ale
Sakura potrzebował rozmowy z Naruto.
–
Sakura-chan. – Naruto miętolił swój rękaw. – Możemy pogadać? – zapytał w końcu,
gdy zwróciła na niego uwagę, a po chwili się zbliżyła.
–
Chyba musimy – powiedziała, odgarniając swoje długie włosy, które tak bardzo
podobały się Gaarze. Nie mówił o tym, ale widziała to w jego oczach. Eh, czy
wszyscy faceci musieli być takimi milczkami? No poza Naruto. Który jednak w tej
chwili też próbował ułożyć sobie w głowie zdanie, lecz nie bardzo mu to chyba
wychodziło.
–
Cieszę się, że przyjechaliście – powiedział w końcu.
–
Ty jednak jesteś beznadziejny – skwitował jego wypowiedź Sasuke.
–
Ja ci zaraz pokażę, kto tu jest beznadziejny i nawet nie potrafi zadbać o
swojego chłopaka – warknęła na niego Sakura, przypominając tym samym, że to w
pewnej mierze jego wina. – Chcę rozmawiać z Naruto, nie z tobą.
Sasuke
uniósł brwi w zdziwieniu. To na pewno była Sakura? Ta Sakura, która ciągle się
do niego przymilała i nie dawała mu spokoju? Owszem, już raz mu kiedyś
przyłożyła, czego też się kompletnie nie spodziewał, ale teraz brzmiała jak
Tsunade, która operowała takimi samymi słowami. Albo jak Temari. Czyżby efekt
ciąży? A może faktycznie, gdy go sobie odpuściła, pokazywała prawdziwy
charakter? Cóż, chyba ten wyjazd wyszedł jej jednak na dobre, bo nawet on
potrafił ją docenić.
Kiedy
nieco zdezorientowany tym wybuchem Sasuke odszedł, Sakura spojrzała na Naruto.
–
Założyłeś bluzę ode mnie – zauważyła. – Dobrze w niej wyglądasz. Powinieneś
częściej ją nosić.
–
Sakura-chan, przepraszam – powiedział Naruto, nie mogąc inaczej, tym bardziej słysząc,
że jest dla niego miła. – Ja nie chciałem.
–
Chciałeś. Obaj chcieliście – stwierdziła Sakura. – Tylko ty, aż nie wierzę, że
to mówię, potrafiłeś się ogarnąć. A on nie. Nadal jest w tobie zakochany.
–
Wiem. – Naruto przymknął na chwilę oczy. – To wszystko moja wina.
–
Twoja, Hideakiego, Sasuke i nawet moja, bo widziałam, co się dzieje, a nie
zareagowałam na czas. Jednak może to i dobrze? Przecież jakby naprawdę tak
bardzo mu na mnie zależało, nie zakochałby się w tobie.
–
A czy Gaara… No wiesz, czy jesteście szczęśliwi? – zapytał cicho i trochę
nieśmiało Naruto, bo nie wiedział, czy po tym wszystkim ma prawo o to pytać.
–
Wiesz, jeszcze jakiś czas temu dostałbyś ode mnie po głowie za takie pytanie.
Jak za dawnych czasów. – Sakura uśmiechnęła się lekko. – Ale szczerze mówiąc
żaden facet nie traktował mnie tak dobrze jak on.
–
Wiem, Gaara jest niesamowity! – wykrzyknął Naruto, ciesząc się z tego, że
Sakurze się jednak ułożyło.
–
Naruto, ale ostrzegam – warknęła na niego. – Spróbuj znów tych swoich sztuczek,
uwiedź mojego kolejnego chłopaka i tym razem ojca moich dzieci, to nigdy ci nie
wybaczę.
–
Jesteście razem? – ucieszył się, nawet ignorując groźbę. Bo to było
fantastyczne! – Nigdy, Sakura-chan. Jak się cieszę!
–
Właściwie to może nawet narzeczonego – zastanowiła się Sakura. Jak nie teraz to
kiedy?
Wyciągnęła
z kieszeni pudełko, z niego pierścionek, i spojrzała na niego z uśmiechem. Był
śliczny, wyjątkowy, Gaara naprawdę się postarał. Od czasu, kiedy między nimi
doszło sytuacji na skale, starał się cały czas. I wiedziała, że będzie starał
się nadal. Więc na co czekać? Sasuke był kiedyś jej marzeniem, Hideaki
chłopakiem, który jednak nie okazał się tym jedynym, a Gaarad ał jej to, czego
zawsze chciała. Miłość i poczucie bezpieczeństwa.
Nie
mając już żadnych wątpliwości, założyła go na palec.
*
Rok później.
–
Naruto, wiem, że masz na głowie ślub i inne rzeczy, ale przyszedł czas, żebyś zaczął
współpracować z ANBU – powiedział Kakashi, gdy ten w końcu zjawił się w jego
gabinecie.
Naruto
spojrzał zdziwiony. Już teraz? Czyżby Kakashi chciał odejść wcześniej na
emeryturę? Nic o tym nie wspominał.
Po
chwili do gabinet weszły trzy osoby.
–
To jest Mia, to Aik, a to Dehi. Od tej pory będziecie wykonywać wspólne
zadania.
Naruto
przyjrzał im się. Wiedział, że to nie są ich prawdziwe imiona, więc ich nie
rozpozna. Poza tym nosili maski. Pierwsza, kobieta, miała taką w kształcie
kota, drugi, mężczyzna, w kształcie niedźwiadka, trzeci raczej przypominał mu
lisa, ale może przez to, że miał po trzy kreski wymalowane czerwoną farbą na
każdym policzku. Wiadomo, że dane ANBU były ściśle tajne, tylko...
Cholera, ten trzeci, poza tym, że nie widział
jego twarzy, a na głowie miał zawiązaną bandankę, z kimś mu się kojarzył. Tylko
z kim?
W
końcu jednak skinął głową i wyszedł przed budynek Głównej Siedziby Wioski,
gdzie czekał na niego Sasuke. I, o dziwo, Kuramek, który musiał za nimi
przyczłapać. Choć w sumie nie przyczłapać, bo teraz już był trochę starszy i po
prostu za nimi biegał.
–
I co? – zapytał Sasuke. – Znowu cię usadzą na kilka miesięcy za biurkiem?
–
Nie, tym razem będę miał misję z ANBU. Nasi byli genini są już chuninami, więc
Kakashi dał mi inne obowiązki.
–
Są chuninami, a nadal przychodzą do nas bez pukania, jak wtedy, gdy byli w
naszych drużynach – skwitował Sasuke, któremu ostatnio przerwali w momencie,
gdy chciał zabrać Naruto do sypialni.
–
Oni zawsze będą jak nasze dzieci – roześmiał się Naruto. – To jak, wracamy? –
zapytał i mimo że byli w centrum wioski, pocałował Sasuke.
No
co, niedługo będą małżeństwem. Więc Sasuke może sobie marudzić, ale Naruto i
tak zawsze zrobi to, co chce. I co sobie obiecał. A mianowicie okazywać więcej
uczuć temu draniowi, bo może też w końcu dostanie to od niego?
A
to, co Naruto Uzumaki obiecał, musiał wypełnić.
W
końcu taka była jego droga ninja.
*
KONIEC
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz