.

niedziela, 5 stycznia 2020

SasuNaru Hiden - Kroniki Konohy - rozdział 100


Ostatni rozdział Kronik. Jak o czymś zapomniałam, to dodam w sequelu ze ślubem. No chyba że zapomniałam za dużo rzeczy:)
Dziękuję wszystkim czytelnikom, a tych komentujących treść – jak napisałam już kiedyś – zaproszę na blog. Jeszcze muszę poprawić tamte rozdziały i co nieco zmienić, bo pewien pomysł wpadł mi do głowy.
Być może jeszcze coś tu się pojawi, ale to raczej takie rozdzialiki z różnymi sytuacjami z życia bohaterów.
A, no i powiadomienia będą też się tu pojawiać.

*

– No i co ty najlepszego zrobiłeś? – zapytał Ryuji, widząc rannego Kodaia, uwięzionego między kawałkami skały. On zresztą sam był w podobnym położeniu, bo nie mógł się wydostać. – Ty potrafisz czasem pomyśleć?
– Pociąg już jechał – powiedział Kodai, patrząc na niego mało przytomnym wzrokiem. – Nie mogłem pozwolić, żeby wysadzili go w powietrze. Słyszałeś, co mówili.
– Słyszałem, ale przez swoją głupotę, omal nie wysadziłeś nas – Ryuji złapał ręką za tył własnej głowy i poczuł pod palcami lepką krew. – Co ci przyszło do głowy, żeby detonować ładunek Rasenganem, skoro nawet nie umiesz nim rzucać.
– Nikt ci nie kazał iść za mną. Sam bym go przeniósł – powiedział Kodai, a po chwili przymknął oczy, czując, że powoli zaczyna tracić kontakt z rzeczywistością. – Uratowałem ludzi. Będę bohaterem.
– Idiota. – prychnął Ryuji. – Ej, tylko mi tu nie umieraj! Mów do mnie! – Uderzył go w twarz, czym trochę przywrócił mu przytomność. Miał nadzieję, że Akane nic się nie stało i zaraz tu dotrze, bo jej pomoc była teraz najbardziej potrzebna. Wiedział, że nie może do tego momentu pozwolić mu zasnąć.
– Ciemno…
– Jakie ciemno? Słońce jeszcze nawet nie zachodzi! Kodai!
– Wiesz, co jest zabawne? – Kodai uśmiechnął się lekko. – Kiedyś założyliśmy się o to, kto pierwszy będzie miał dziewczynę. Chyba wygrasz…
– Zamknij się! – Ryuji powtórzył uderzenie, bo widział, że ten naprawdę odpływa. – Albo nie, mów! Cały czas mów!
– To mam się zamknąć czy mówić? – Kodai znów na niego spojrzał. – A wiesz, że nawet cię lubiłem? Gdyby nie nasze zakłady, byłoby nudno. – Naruto-sensei mówił kiedyś, że…
– Kodai! – krzyknął Ryuji, widząc, jak znów zamyka oczy, a głowa opada mu bezwładnie na jego ramię. – Wytrzymaj jeszcze trochę. Zaraz ktoś nas tu znajdzie, ten wybuch było słychać wszędzie! Słyszysz mnie? Kodai!
Ryuji czuł się tak bezradny jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Nie miał już praktycznie chakry, całą zużył na walkę z przeciwnikami, dlatego nie był w stanie za pomocą Chidori rozwalić tych cholernych skał. Po co on się w ogóle na to zgodził? To znaczy na tę całą akcję. Trzeba było od razu po znalezieniu ładunku zgłosić to komuś dorosłemu, a nie bawić się w bohaterów. Niech to szlag! Kodai nie mógł umrzeć! Gdzie te dziewczyny i Shinji?! Dlaczego nadal ich tu nie było?! Po raz pierwszy wyszła im walka zespołowa z naprawdę trudnymi przeciwnikami, bo umieli się porozumieć, a teraz… Nie to nie mogło się tak skończyć.
– Odsuń się – usłyszał i uniósł głowę.
Znał tego faceta, był tym medykiem z Suny, za którym szalała Nanako. Medykiem! Tak, potrzebowali medyka!
Hideaki spojrzał na Kodaia. Miał poważne obrażenia po wybuchu. Nie wiedział, jak do tego doszło, ale słyszał huk ze stacji kolejowej, gdzie kupował bilet do Kraju Wody. Wysłał trochę leczącej chakry, chcąc sprawdzić, jaki jest stan tego chłopaka. Znał go, to był genin z drużyny Sasuke, ale też uczeń Naruto.
– Trzeba zabrać go do szpitala. I to natychmiast.
To Sakura pojawiła się obok niego i jednym ciosem rozwaliła blokujące dzieciaki skały, które jednak na nich nie spadły, utrzymywane przez piasek Gaary.
Sakura, mimo że też miała na głowie ranę po dość mocnym uderzeniu w szybę, spojrzała na Hideakiego, swojego byłego chłopaka, a przez chwilę nawet narzeczonego, ale teraz nie to było najważniejsze. Teraz musieli pomóc, bo nawet  Gaara, który początkowo przeraził się, że coś się stało i chciał ją zabrać do szpitala, w końcu dostając zapewnienie, że nic jej nie jest, uznał, że trzeba jak najszybciej pomóc innym.
– Ktoś jeszcze ucierpiał?
– Nie wiem co z Shinjim i dziewczynami. Złapaliśmy jakichś ludzi, którzy chcieli wysadzić tory kolejowe, ale powinni być teraz związani pnączami Sayuri – powiedział nadal zdenerwowany Ryuji.
– I są – usłyszeli głos Akane, która widząc Kodaia, zaczęła podwijać rękaw. Miała taką samą umiejętność jak Karin.
– Jest nieprzytomny, to mu nie pomoże – pokręciła głową Sakura, która teraz razem z Hideakim wysyłali leczniczą charkę.
Akane spojrzał na nią. Sakura Haruno, medyczna legenda, podobnie jak Piata Hokage. Ale ona sama znała Kodaia lepiej. To był jej przyjaciel i nie pozwoli mu umrzeć. A jej technika na pewno pomoże szybciej. W końcu słyszała, że Sasuke-sensei został w ten sposób uratowany przez jej mentorkę.
– Gryź – powiedziała i zdzieliła go parę razy po twarzy, próbując ocucić.
– To nic nie da.
– Da. – Ryuji zdzielił go z drugiej strony. W końcu jego zawsze trudno było dobudzić, nawet jak zasnął podczas misji.
W końcu Kodai minimalnie uchylił powieki.
– No gryź! – powtórzyła Akane, podsuwając mu rękę.
Kodai, ledwo przytomny, machinalnie chwycił zębami jej przedramię i po chwili poczuł przypływ sił witalnych. To w połączeniu z dłońmi Sakury i Hideakiego, cały czas wysyłającymi leczącą charką tam, gdzie miał najwięcej ran, trochę pomogło.
Po chwili poczuł coś, jakby został podniesiony do góry na czymś miękkim. Nadal ledwo przytomnym wzrokiem rozejrzał się dookoła. Lewitował? Naruto-sensei ponoć potrafił lewitować. Super! Poruszył ręką i poczuł pod palcami piasek, a po swojej  prawej stronie zauważył Kazekage. Czy to była ta słynna chmura piasku Kazekage? To też super! Ryuji na pewno będzie mu zazdrościł – zdążył pomyśleć, zanim znów stracił przytomność.


*

– Co z nimi? – zapytał Kakashi, gdy Tsunade weszła do jego gabinetu.
– Wyliżą się, choć Kodai trochę czasu na pewno spędzi w szpitalu. Dobrze, że na miejscu zjawiła się pomoc, bo byłoby z nim naprawdę kiepsko.
Kakashi pokręcił głową. Co też tym dzieciakom przyszło do głowy. Dlaczego nie przyszli z tym do nich, zamiast próbować na własną rękę złapać odpowiedzialnych za to wszystko ludzi? Przecież to byli genini. Choć z drugiej strony musiał przyznać, że poradzili sobie naprawdę dobrze. Połączyli swoje techniki i takim sposobem udało im się. Trochę mu to przypomniało drużynę siódma i walkę z Zabuzą. Choć ich był szóstka a nie trójka. Widać Naruto i Sasuke jednak dobrze ich wyszkolili.
– Hokage? – usłyszał głos, a zaraz potem do pokoju wszedł Ibiki z jakimiś dokumentami w rękach. – Mamy przełom.
– Wiadomo już, kto to jest?
– Tak. To córka Danzou, która współpracowała ze Starszyzną i szajkami z innych krajów.
– Córka Danzou? Nie miałam pojęcia, że on miał córkę – zdziwiła się Tsunade.
– Chyba tylko Koharu i Homura o tym wiedzieli – wyjaśnił Ibiki. – I w końcu, zdając sobie sprawę, że zostali zdemaskowani, przyznali się. Najwyraźniej liczą na łagodniejszy wyrok.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego szajki z innych Krajów w ogóle brały w tym udział. – Kakashi pokręcił głową. – Po co im to było?
– Sasuke Uchiha. Moc jego oczu jest nieprawdopodobna, tym bardziej, że teraz posiada nie tylko Sharingana, ale i Rinnegana. Córka Danzou ich przekonała, pokazując zdjęcia swojego ojca i opowiadając, jaki dzięki tym wszczepionym oczom stał się potężny. Przywódca szajki z Suny liczył, że tak w końcu osiągnie swój cel i poza tym, że zdetronizuje innych, to jeszcze będzie miał wpływ na decyzje Kazekage.
– A co z tymi pomidorami? – zapytał tym razem Shikamaru, który też był w gabinecie, ale wcześniej się nie odzywał. – Ktoś musiał bardzo dobrze znać Sasuke, żeby zadziałać w taki sposób i go otruć.
– A to już jest inna historia. Owszem, obserwowali ich dom, ale to o pomidorach wiedzieli z dość popularnej książki Saia. Wasz przyjaciel chyba czasem ujawniał za wiele szczegółów.
Shikamaru aż pacnął się w głowę. No tak. Sai. W którymś z poradników napisał przecież, że Naruto i Sasuke kłócili się nawet o pomidory, bo jeden ich nie lubił, drugi traktował niemal jak świętość. Oczywiście, jak na Saia przystało, trochę przesadzał, ale to musiało dać wskazówkę tym ludziom.
– Wyłapano już wszystkich? – Kakashi miał nadzieję, że tak i że w końcu ten problem z Korzeniem się skończy.
– Prawie. Kiedy złamaliśmy Starszyznę, inni też zaczęli mówić. Widać, że to nie ten Korzeń co kiedyś, bo nie mają pieczęci na językach. Poza tym szybko zaczęli obwiniać siebie nawzajem. Każdy chce się z tego jakoś wyplątać.
– To ja im gwarantuję, że się nie wyplączą – mruknął Kakashi, wstając ze swojego fotela. – Trzeba zwołać Radę.

*
Przed pokojem, w którym leżeli Kodai i Ryuji ustawił się spory tłumek fotoreporterów. Gdy dowiedzieli się, że to oni uratowali pociąg, każdy chciał z nimi porozmawiać.
– Może ich wpuścimy? W końcu jestem sławny! – uśmiechnął się Kodai, który dopiero co się obudził i już poczuł tę adrenalinę. Sława i splendor.
– Nie wydaje mi się – powiedział Naruto. – Omal nie zginąłeś!
Razem z Sasuke przybyli do szpitala, gdy tylko dostali informację, co się stało. Naruto był zły, że nikt nic mu wcześniej nie powiedział, ale uznał, że z Kakashim porozmawia sobie później.
– Naruto-sensei, ty podobno też zawsze ryzykowałeś.
– Ale nie w taki głupi sposób!
– Z tym bym polemizował! – mruknął niemal niesłyszalnie Sasuke, przypominając sobie ich niektóre misje.
– Co mówiłeś, draniu? – zapieklił się Naruto. Cholera, ich genini ledwo uszli z życiem. To nie były żarty, naprawdę mogli zginąć!
– Akane mnie uratowała! – Kodai znów się uśmiechnął. – Ożenię się z nią. Ponoć jest taka legenda, że kto komu uratuje życie, ten jest mu przeznaczony.
Naruto uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie. Coś w tym było. W końcu jemu też Sasuke uratował życie, a teraz mieli wziąć ślub. To znaczy jeszcze nie teraz, a za jakiś czas. Miał nadzieję, że nie będzie musiał czekać na to dwóch lat.
– W takim razie nie chcę ci psuć humoru, ale tak naprawdę to twój kolega uratował ci życie – powiedział Tsunade, wchodząc do środka. – Gdyby nie utrzymywał cię przytomnego, byłoby po tobie, bo pomoc dotarłaby za późno.
– Co? Ale… – Kodai spojrzał przerażony na Ryujiego. – Nie wyjdę za niego!
– Najpierw to ty w ogóle wyjdź z tego szpitala o własnych siłach. Wy też – spojrzała na Naruto i Sasuke – bo muszę im zrobić badania.
– To prawda, że przenieśliście ładunek wybuchowy, dzięki czemu uniknęliśmy katastrofy? – usłyszeli krzyk z korytarza, gdy tylko otworzyli drzwi, by wyjść.
– Tsunade-sama, czy to był zamach? – zadał pytanie kto inny.
– Kto za tym stoi? – Jakiś mężczyzna z mikrofonem w ręku próbował wejść do pokoju.
– Wynocha! – wydarła się na nich Tsunade i zatrzasnęła drzwi.

*

– No popatrz, nie sądziłem, że nasi uczniowie zyskają taką popularność – powiedział Naruto.
Uśmiechnął się. Pozostali genini, którzy nie wymagali hospitalizacji, byli oblegani przez dziennikarzy. Kakashi na to pozwolił, bo w sumie i tak nie powiedzieliby im nic poza tym, jak schwytali tych ludzi, więc coś im się należało. Tak naprawdę jeszcze nie mieli pojęcia, w co się tak naprawdę wpakowali i co im zagrażało. Sasuke i Naruto też by nie wiedzieli, gdyby po tym wybuchu, który usłyszeli jeszcze w mieszkaniu Iruki, ten im w końcu nie powiedział, co się dzieje.
– Mają to po nas – stwierdził niezbyt skromnie Sasuke. Zresztą, czy on kiedykolwiek wykazywał jakieś oznaki skromności?
Naruto parsknął, ale po chwili chwili, gdy zeszli piętro niżej i zobaczył osoby naprzeciwko, schował się intuicyjnie za jego plecy. To była Sakura, która miała na głowie bandaż, i, co go zupełnie zaskoczyło, Hideaki. Rozmawiali ze sobą i jeszcze ich nie zauważyli.
Naruto poczuł, jak pocą mu się dłonie. Wiedział, że ta chwila nastąpi, ale cholernie się jej bał. Bał się stanąć naprzeciwko Sakury i spojrzeć jej w oczy. Bał się tego, że mu nie wybaczy.
– Nie wygłupiaj się, młotku – mruknął Sasuke. – Po prostu z nią pogadaj, przecież nie urwie ci głowy.
– Tego nie wiesz – burknął Naruto. Przypomniało mu się, jak kiedyś Kurama zaproponował, że odgryzie głowę Sasuke.
– Ale ja wiem – usłyszeli głos i odwrócili się.
To był Gaara. Popatrzył na Naruto i się uśmiechnął. On zawsze się wszystkim za bardzo martwił. Fakt, to, co zrobili z Hideakim, to, że odbił Sakurze miłość, nie było zbyt mądre, ale koniec końców dzięki temu Gaara też miał teraz szczęśliwsze życie. Wreszcie nie był sam. Tak naprawdę wszystko mimo tych zawirowań jakimś cudem dobrze się poukładało. Choć może nie dla wszystkich, bo Hideaki na pewno miał złamane serce. W końcu zakochał się w nieodpowiedniej osobie i kto jak kto, ale Gaara wiedział, co to znaczy. Tyle że on miał to już dawno za sobą, a Hideaki chyba nie.
– Chodź, pogadamy – podszedł do nich i go odciągnął. Nie, nie był zazdrosny, ale Sakura potrzebował rozmowy z Naruto.
– Sakura-chan. – Naruto miętolił swój rękaw. – Możemy pogadać? – zapytał w końcu, gdy zwróciła na niego uwagę, a po chwili się zbliżyła.
– Chyba musimy – powiedziała, odgarniając swoje długie włosy, które tak bardzo podobały się Gaarze. Nie mówił o tym, ale widziała to w jego oczach. Eh, czy wszyscy faceci musieli być takimi milczkami? No poza Naruto. Który jednak w tej chwili też próbował ułożyć sobie w głowie zdanie, lecz nie bardzo mu to chyba wychodziło.
– Cieszę się, że przyjechaliście – powiedział w końcu.
– Ty jednak jesteś beznadziejny – skwitował jego wypowiedź Sasuke.
– Ja ci zaraz pokażę, kto tu jest beznadziejny i nawet nie potrafi zadbać o swojego chłopaka – warknęła na niego Sakura, przypominając tym samym, że to w pewnej mierze jego wina. – Chcę rozmawiać z Naruto, nie z tobą.
Sasuke uniósł brwi w zdziwieniu. To na pewno była Sakura? Ta Sakura, która ciągle się do niego przymilała i nie dawała mu spokoju? Owszem, już raz mu kiedyś przyłożyła, czego też się kompletnie nie spodziewał, ale teraz brzmiała jak Tsunade, która operowała takimi samymi słowami. Albo jak Temari. Czyżby efekt ciąży? A może faktycznie, gdy go sobie odpuściła, pokazywała prawdziwy charakter? Cóż, chyba ten wyjazd wyszedł jej jednak na dobre, bo nawet on potrafił ją docenić.
Kiedy nieco zdezorientowany tym wybuchem Sasuke odszedł, Sakura spojrzała na Naruto.
– Założyłeś bluzę ode mnie – zauważyła. – Dobrze w niej wyglądasz. Powinieneś częściej ją nosić.
– Sakura-chan, przepraszam – powiedział Naruto, nie mogąc inaczej, tym bardziej słysząc, że jest dla niego miła. – Ja nie chciałem.
– Chciałeś. Obaj chcieliście – stwierdziła Sakura. – Tylko ty, aż nie wierzę, że to mówię, potrafiłeś się ogarnąć. A on nie. Nadal jest w tobie zakochany.
– Wiem. – Naruto przymknął na chwilę oczy. – To wszystko moja wina.
– Twoja, Hideakiego, Sasuke i nawet moja, bo widziałam, co się dzieje, a nie zareagowałam na czas. Jednak może to i dobrze? Przecież jakby naprawdę tak bardzo mu na mnie zależało, nie zakochałby się w tobie.
– A czy Gaara… No wiesz, czy jesteście szczęśliwi? – zapytał cicho i trochę nieśmiało Naruto, bo nie wiedział, czy po tym wszystkim ma prawo o to pytać.
– Wiesz, jeszcze jakiś czas temu dostałbyś ode mnie po głowie za takie pytanie. Jak za dawnych czasów. – Sakura uśmiechnęła się lekko. – Ale szczerze mówiąc żaden facet nie traktował mnie tak dobrze jak on.
– Wiem, Gaara jest niesamowity! – wykrzyknął Naruto, ciesząc się z tego, że Sakurze się jednak ułożyło.
– Naruto, ale ostrzegam – warknęła na niego. – Spróbuj znów tych swoich sztuczek, uwiedź mojego kolejnego chłopaka i tym razem ojca moich dzieci, to nigdy ci nie wybaczę.
– Jesteście razem? – ucieszył się, nawet ignorując groźbę. Bo to było fantastyczne! – Nigdy, Sakura-chan. Jak się cieszę!
– Właściwie to może nawet narzeczonego – zastanowiła się Sakura. Jak nie teraz to kiedy?
Wyciągnęła z kieszeni pudełko, z niego pierścionek, i spojrzała na niego z uśmiechem. Był śliczny, wyjątkowy, Gaara naprawdę się postarał. Od czasu, kiedy między nimi doszło sytuacji na skale, starał się cały czas. I wiedziała, że będzie starał się nadal. Więc na co czekać? Sasuke był kiedyś jej marzeniem, Hideaki chłopakiem, który jednak nie okazał się tym jedynym, a Gaarad ał jej to, czego zawsze chciała. Miłość i poczucie bezpieczeństwa.
Nie mając już żadnych wątpliwości, założyła go na palec.

*

 Rok później.

– Naruto, wiem, że masz na głowie ślub i inne rzeczy, ale przyszedł czas, żebyś zaczął współpracować z ANBU – powiedział Kakashi, gdy ten w końcu zjawił się w jego gabinecie.
Naruto spojrzał zdziwiony. Już teraz? Czyżby Kakashi chciał odejść wcześniej na emeryturę? Nic o tym nie wspominał.
Po chwili do gabinet weszły trzy osoby.
– To jest Mia, to Aik, a to Dehi. Od tej pory będziecie wykonywać wspólne zadania.
Naruto przyjrzał im się. Wiedział, że to nie są ich prawdziwe imiona, więc ich nie rozpozna. Poza tym nosili maski. Pierwsza, kobieta, miała taką w kształcie kota, drugi, mężczyzna, w kształcie niedźwiadka, trzeci raczej przypominał mu lisa, ale może przez to, że miał po trzy kreski wymalowane czerwoną farbą na każdym policzku. Wiadomo, że dane ANBU były ściśle tajne, tylko...
 Cholera, ten trzeci, poza tym, że nie widział jego twarzy, a na głowie miał zawiązaną bandankę, z kimś mu się kojarzył. Tylko z kim?
W końcu jednak skinął głową i wyszedł przed budynek Głównej Siedziby Wioski, gdzie czekał na niego Sasuke. I, o dziwo, Kuramek, który musiał za nimi przyczłapać. Choć w sumie nie przyczłapać, bo teraz już był trochę starszy i po prostu za nimi biegał.
– I co? – zapytał Sasuke. – Znowu cię usadzą na kilka miesięcy za biurkiem?
– Nie, tym razem będę miał misję z ANBU. Nasi byli genini są już chuninami, więc Kakashi dał mi inne obowiązki.
– Są chuninami, a nadal przychodzą do nas bez pukania, jak wtedy, gdy byli w naszych drużynach – skwitował Sasuke, któremu ostatnio przerwali w momencie, gdy chciał zabrać Naruto do sypialni.
– Oni zawsze będą jak nasze dzieci – roześmiał się Naruto. – To jak, wracamy? – zapytał i mimo że byli w centrum wioski, pocałował Sasuke.
No co, niedługo będą małżeństwem. Więc Sasuke może sobie marudzić, ale Naruto i tak zawsze zrobi to, co chce. I co sobie obiecał. A mianowicie okazywać więcej uczuć temu draniowi, bo może też w końcu dostanie to od niego?
A to, co Naruto Uzumaki obiecał, musiał wypełnić.
W końcu taka była jego droga ninja.

*

KONIEC


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz