Naruto
stał w gabinecie Hokage, bo o siedzeniu w takim momencie nie było według niego mowy,
i zaciskał ręce na blacie biurka tak mocno, że miał wrażenie, iż zaraz je
połamie.
–
Jak to nie możecie wypuścić Hideakiego? – krzyczał. – Przecież to nie on, tylko
ta dziewczyna otruła Sasuke!
–
Naruto, uspokój się i usiądź w końcu, albo każę Shikamaru za pomocą cienia przywiązać
cię do tego krzesła. – Zirytowany Kakashi trzasnął ręką o blat. – To, że
zastałeś jakąś dziewczynę z laboratorium w łóżku Hideakiego, jeszcze o niczym
nie świadczy. Z tego, co wiem, a wiem na pewno, bo potwierdziło to kilka osób,
również sąsiadów, przez pewien czas miał ich tam sporo.
–
Ale to ona musiał ukraść mu klucze! – kłócił się Naruto, będąc pewien, że ma
rację. – Uwodziła jego asystenta,
chciała zwiedzać laboratorium, wypytywała o niego. Przecież to jest oczywiste!
–
Przesłuchujemy ją, asystenta zresztą też, ale póki co nie ma żadnych dowodów,
rozumiesz? – Kakashi potarł skroń. – Równie dobrze Hideaki mógł cię zwyczajnie
okłamać.
–
Hideaki nigdy by mnie nie okłamał. – Naruto nachylił się i spojrzał na
Kakashiego z tą swoją niezłomną wiarą. – Znam go i wiem, że to nie on. Nie
zrobiłby mi tego.
–
Tak czy inaczej, nie mogę go wypuścić – powiedział Kakashi. – Nadal jest
głównym podejrzanym i to nie tylko o otrucie Sasuke.
–
Ale jest też jedyną osobą, która może uratować Sasuke! – Naruto czuł, że chakra
powoli zaczyna w nim buzować. – Tylko on
jest w stanie stworzyć antidotum do własnej trucizny!
–
Hideaki dał nam odtworzoną formułę, może warto trochę mu zaufać? – odezwał się w
końcu Shikamaru, który przeczuwał, co się zaczyna dziać z Naruto. – Tsunade-sama
mówiła, że nikt inny, nawet ona, może nie dać rady ze stworzeniem antidotum, bo
trucizna jest naprawdę bardzo skomplikowana.
Kakashi
oparł głowę na ręce i westchnął. No pięknie, dwóch na jednego. Choć to, co
mówił Shikamaru, brzmiało, jak zawsze zresztą, sensownie. Sam oczywiście też
martwił się o Sasuke, już drugi raz ktoś próbował go zabić. Miał zagwozdkę.
Albo raczej poważny dylemat. Jeżeli to faktycznie nie Hideaki, mógłby pomóc,
ale z drugiej strony, jeżeli to on – a wszystko na to wskazywało – to jeszcze pewnie
pogorszyłby sprawę. Nie miał pojęcia, jak postąpić w tej sytuacji. Z jednej
strony naciski grup specjalnych, które miały swoje zasady, z drugiej Naruto,
który tak bardzo ufał Hideakiemu.
Niech
to szlag! Że też teraz musiało mu się coś przypomnieć… „W świecie ninja, ci,
którzy łamią zasady, są śmieciami, to prawda, lecz ci, którzy porzucają swoich
towarzyszy, są gorsi od śmieci” – przecież tak od zawsze powtarzał swoim
uczniom. I Naruto w ten sposób właśnie postępował. Mimo że Sasuke, którego
przecież kochał, walczył o życie, nie porzucił tego drugiego przyjaciela. Co
robić, co robić?!
W
tym momencie drzwi do gabinetu otworzyły się i wpadł przez nie zdyszani
shinobi.
–
Hokage-sama – wydyszał, opierając się o framugę. – Mam poufne informacje.
Kakashi
spojrzał to na niego, to na Naruto i po chwili wahania kazał mu poczekać na
korytarzu. Naruto oczywiście się buntował, ale w końcu wyszedł i zatrzasnął za
sobą drzwi. I to jeszcze z hukiem, żeby w pełni okazać swoje niezadowolenie.
–
Dziewczyna w końcu przyznała się, że ukradła truciznę, ale cały czas powtarza,
że nikogo nie otruła – powiedział shinobi. – Sprawdziliśmy ją, nie pochodzi z
Suny, tylko z Konohy, więc nie jest tym szpiegiem, o którym dostaliśmy
informacje.
–
To po co w ogóle ją ukradła? – zapytał przytomnie Shikamaru.
–
Ponoć na czyjeś zlecenie – wyjaśnił shinobi, podając teczkę z dokumentami. – Tylko
tyle zdążyliśmy się póki co dowiedzieć. I… nie wiem, czy to jest ważne, ale
wgląda, jakby tego żałowała.
–
A jej rodzina? – Kakashi otworzył teczkę i przejrzał papiery. – Jakieś
korelacje? Powiązania z którąś z grup przestępczych? Korzeniem?
–
Póki co nic więcej nie wiemy. Ona wydaje się być przestraszona i mało mówi,
choć to może być tylko jej gra. Gdy będę miał jakieś dodatkowe informacje,
natychmiast je przekaże.
Shinobi
jeszcze raz skinął głową i wyszedł.
–
Gra… – odezwał się znów Shikamaru. – Jak w shougi. Trzeba mądrze wszystko
zaplanować…
–
Co masz na myśli? – zapytał Kakashi.
–
To, że od dawna mogą robić nas w tak zwanego konia i wykorzystywać różnych ludzi do własnych celów. – Shikamaru
usiadł przy biurku i złożył ręce w piramidkę, intensywnie myśląc. – Te informacje o szpiegu z Suny mogą być nieprawdziwe.
Byś może chcą, żebyśmy w ten sposób
myśleli. Te plotki tak szybko do nas dotarły. Za szybko. Moim zdaniem to byłoby
zbyt proste.
–
To wydaje się bardzo prawdopodobne. – Kakashi, po tym, co usłyszał i zdążył
przeanalizować, pokiwał głowa. – Shikamaru, ty jednak jesteś za mądry. Nie
chcesz może zostać siódmym Hokage? Oddam ci fotel nawet dzisiaj. I będziesz
decydował o wszystkim.
–
Nie dzięki. – Shikamaru pokręcił głową. – To zbyt kłopotliwe. Poza tym mamy już
kandydata – wskazał kciukiem wejście do biura – który czeka za drzwiami i jak
poczeka jeszcze chwilę, to spotka je taki los, jak te z sali narad.
–
Taa… – Kakashi westchnął. – Dlatego, biorąc pod uwagę jego temperament, coś
czuję, że za szybko nie pozbędę się tego stanowiska.
*
Kakashi
w końcu zdecydował się wypuścić Hideakiego. To znaczy może nie do końca
wypuścić, ponieważ oskarżenia o szpiegostwo wciąż były aktualne, ale
powiedziano mu, że niebawem będzie mógł wrócić do laboratorium, choć tylko po to,
by zająć się odtrutką. Zgodził się, a skoro wykazywał chęć pomocy nawet przy takim
warunku, postanowiono zaryzykować.
Został
dostarczony też raport na temat staruszków z wózkiem od warzyw i owoców. Pojawienie
się znienacka kilku ANBU początkowo tak ich wystraszyło, że chcieli rzucić
wszystko i uciekać, choć mimo swojego wieku nie za bardzo byli w stanie, więc to
wzbudziło pewne podejrzenia, jednak gdy ich przesłuchano oraz sprawdzono cały
towar, również te jabłka i pomidory, które kupił od nich Naruto, okazało się,
że to błędny trop, bo nic nie wykryto. Nie było tam żadnej trucizny, żadnych
chemikaliów. Szybko wykluczono teorię, że Sasuke został otruty ich pomidorem,
bo warzywa i owoce mógł przecież kupić każdy i każdy mógł trafić akurat na ten
jeden zatruty. Para staruszków była znana w wiosce od lat i zawsze było wielu
chętnych na ich towar.
Naruto
miał świadomość, że ta noc będzie ciężka. Wiedział, że będzie potrzebny
Hideakiemu przy tworzeniu antidotum, bo jego asystent przez sytuację z tą
dziewczyną nie potrafił się skupić jak należy. On będzie musiał. Będzie, bo od tego
naprawdę zależało życie Sasuke.
Wrócił
na chwilę do domu, bo to była pora karmienia Kuramka. Wszedł do kuchni i
nasypał do miski karmę. Pokręcił się chwilę, zmienił wodę na świeżą i początkowo
nic nie wybudziło jego podejrzeń, jednak gdy zawiał silny wiatr i spojrzał w
okno, wtedy to zauważył. Krzak z pomidorami Sasuke wyglądał, jakby stał na
słońcu niepodlewany przez przynajmniej miesiąc. Owoce się skurczyły, łodygi i
liście zmieniły kolor z zielonego na brązowy. Zupełnie tak samo jak wtedy, gdy
całkiem o nim zapomniał.
Od
razu przypomniało mu to sytuację sprzed kilku lat, gdy Sasuke leżał w śpiączce,
ale zaraz pokręcił głową. Nie, to nie mogło mieć z tym nic wspólnego. To nie
był żaden zły omen czy tam inna przepowiednia. Przepowiednia… Wróżki na
festynach przepowiadały często jakieś bzdury, najczęściej dziewczynom, która
kiedy wyjdzie za mąż. Głupoty. Choć z drugiej strony… Staruszek Sześciu Ścieżek
i Jiraiya twierdzili, że on jest dzieckiem z przepowiedni. Więc może niektóre
przepowiednie naprawdę się sprawdzały?
Nie,
to tylko głupie pomidory. I w ogóle, co się z nimi stało? Wczoraj jeszcze krzak
był zielony i pełen małych owoców. Nie, tu coś było nie tak, ale nie miał teraz
czasu się tym zajmować. Coś innego było ważne.
Gdy
dotarł do szpitala, zanim zszedł do podziemi, do laboratorium, najpierw
oczywiście musiał zajrzeć do Sasuke. Tym razem trafił tak, że nikogo przy nim
nie było. Wszedł po cichu i usiadł obok.
–
Jeszcze trochę, wytrzymaj – powiedział. – Zrobimy to antidotum, choćby nie wiem
co.
Patrzył tak na niego i patrzył. Usta Sasuke
były coraz bardziej sine. Nie znał się na medycynie, ale Sakura-chan zwykle
mówiła, że to jest jeden z objawów świadczących o tym, że jest źle. Bardzo źle.
Cholera! A jak nie zdążą z tym antidotum? Lub się nie uda?
Nie,
musiał coś zrobić. Rozejrzał się jeszcze raz. Nie było nikogo. Tsunade
ostrzegała go, a wręcz nakazała, by nie dotykać Sasuke, bo sam może się zatruć,
ale skoro medycy nie dawali rady… Ryzyko jest wpisane w zawód ninja, a on dla
Sasuke zrobiłby wszystko.
–
No dobra, draniu – powiedział, chwytając go za rękę. – Wracaj do mnie.
Wysłał
odrobinę chakry. Miał nadzieję, że znów zdoła uleczyć go tak, jak ostatnio,
mocą Mędrca. Nawet, jeżeli sam się zatruje, cóż, trudno.
Niestety,
nic się nie stało. Nie miał pojęcia dlaczego. Spróbował jeszcze raz i kolejny.
I nic. To go naprawdę zaniepokoiło. Dlaczego? Nic nie rozumiał. Przecież wcześniej…
Po chwili przyszła mu do głowy jedna, ale naprawdę przerażająca myśl. A co,
jeżeli przez to, co się ostatnio między nimi wydarzyło, teraz nie mógł mu
pomóc? Jeżeli na skutek tego wszystkiego ich więź nieco się zachwiała? Osłabła?
Nie,
to niemożliwe. Sasuke zawsze był dla niego najważniejszy, w tej kwestii nic się
nie zmieniło. Mógł być na niego zły, rozżalony, nie rozumieć niektórych jego
decyzji, ale nigdy, nawet na sekundę, nie przestał go kochać. Nawet, gdy ich
związek przechodził kryzys. Nawet, gdy miał pod nosem inną, kuszącą, łatwiejsza
relację z kimś, kto nie był mu do końca obojętny. Jednak wybrał Sasuke i drogę
bez żadnych skrótów. Więc ta więź nie zniknęła. Nie mogła.
–
Sasuke… – Naruto ścisnął mocniej jego dłoń i pochylił się lekko nad łóżkiem,
jakby mimo wszystko chciał go pocałować. – Obudź się w tej chwili, albo będę musiał
założyć tę okropną sukienkę na ślub z kimś innym – starał się zażartować z pamiętnego
rysunku, ale niezbyt się udało, bo oczy go zapiekły, a głos zadrżał.
–
Naruto! Co ty wyprawiasz?!
Tsunade,
która właśnie w tym momencie weszła do sali, brutalnie odciągnęła go za
kołnierz, zrzucając tym samym na podłogę.
–
Nie obchodzi mnie, w co ty się tam w domu przebierasz, w sukienki czy inne
damskie rzeczy, ale czy ja już wcześniej wyrażałam się niejasno? Masz nie
dotykać Sasuke, a już na pewno nie całować!
–
Co?! Jakie znowu sukienki!? – zapowietrzył się Naruto, któremu mimo wszystko
zrobiło się strasznie głupio. – Myślałem tylko, że może…
–
Że może co? Naruto, to jest naprawdę bardzo silna trucizna. – Widać było, że
Tsunade, mimo celnej ironii i ciętego języka, ma nie najlepszy humor. – Pokaż
rękę. Nie tę, drugą! – Nie czekając nawet na reakcję, chwyciła go za dłoń. –
Masz tu po czymś zadrapania. Wystarczy niewielki kontakt i już po chwili możesz
leżeć obok swojego narzeczonego w jeszcze gorszym stanie. Rozumiesz?
Naruto
burknął coś pod nosem, ale w końcu kiwnął głową. Cholera, Kuramek go
przypadkiem zadrapał, a Kurama jeszcze nie zdążył tego wyleczyć. Albo nie
chciał, bo ostatnio był jakiś taki obrażony. Tak czy inaczej, zdał sobie
sprawę, że Tsunade może mieć rację. Powinien teraz pójść do laboratorium i spróbować
z Hideakim stworzyć to antidotum. Postara się najlepiej, jak tylko potrafi. Przecież
tu chodzi o życie Sasuke.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz