Shikamaru
nie był niczego pewien, wchodząc przez drzwi domu, do którego Sasuke w końcu
łaskawie go wpuścił. Jeżeli Naruto tu nie było, to znaczy, że go nie posłuchał
i poszedł do Hideakiego. Czy Sasuke o tym wiedział? Raczej nie, bo nie byłby jedynie
wkurzony tylko wściekły i już dawno zrobiłby coś niezbyt mądrego, jak na
przykład znów użył jednej ze swoich niezbyt przyjaznych dla innych osób technik.
Zastanowił się. Musiał to jakoś mądrze rozegrać. Tylko jak?
–
Wiesz, gdzie jest Naruto? – zapytał w końcu coraz bardziej poirytowany Sasuke.
– Skąd niby miał nie wrócić? Wysłaliście go na jakąś misję? W takim momencie? Zgłupieliście
do reszty?
–
Nie, nigdzie go nie wysłaliśmy – powiedział Shikamaru. – Prawie wszystkie misje
zostały wstrzymane w związku z ostatnimi wydarzeniami. Po prostu…
Shikamaru
usiadł przy stole i złożył ręce w piramidkę. Sasuke nie był tak uprzejmy, żeby
zaproponować mu kawę czy herbatę, ale nie dbał o to. Zastanawiał się, jak ubrać
w słowa to co chciał, nie, nie co chciał, ale co musiał powiedzieć. Naprawdę,
znając Sasuke. to mogłoby się skończyć źle. Przy czym „źle” było w tym
przypadku bardzo łagodnym określeniem.
–
To co niby ma znaczyć ten durny list?
Sasuke
wyjął z kieszeni, rozprostował i rzucił na stół kartkę z bazgrołami Naruto.
Nie ma drogi na skróty.
Czasami trzeba coś poświęcić, żeby kogoś uratować. Kocham cię, ale nie mogę
złamać obietnicy danej komuś innemu. Dbaj o Kuramka.
Naruto.
–
Co on znowu chce poświęcić i kogo znów ratować? Co tu się do cholery dzieje?
–
Właściwie to nie „chce poświęcić” i „chce ratować”, tylko już poświęcił i w
zasadzie uratował. Konkretnie to ciebie – powiedział w końcu Shikamaru. – To,
co omal nie wysłało cię na tamten świat, było jedną z najsilniejszych trucizn,
które kiedykolwiek powstały. Tylko jedna osoba mogła zrobić w tak szybkim
czasie antidotum, czyli jak pewnie się domyślasz…
–
Jej twórca – dokończył za niego grobowym głosem Sasuke. Obietnicy danej komuś innemu… – To on ją stworzył, tak? – zapytał,
akcentując słowo „on”.
Shikamaru
kiwnął głową. Nie musiał pytać, o kim mowa, dobrze wiedział, że Sasuke szybko
połączył fakty i wyciągnął właściwe wnioski. To Hideaki był geniuszem w tej
dziedzinie i w dodatku był zakochany w Naruto.
Sasuke
zacisnął ręce na blacie stołu. Nie miał pojęcia, bo Naruto ani nikt inny słowem
nie wspomniał o tym, że to właśnie Hideaki był twórcą trucizny. Zresztą on sam
też nie wypytywał za dużo, chciał jak najszybciej wrócić do domu. Oczywiście
miał świadomość, że to był kolejny zamach na jego życie, ale o tym zamierzał
porozmawiać dzisiaj z Kakashim i ustalić, co dalej. Tym bardziej, że
przypadkową ofiarą mógł przecież paść Naruto, który co prawda nie przepadał za
pomidorami, ale był wiecznie głodny i gdyby nie znalazł niczego innego w
lodówce, pewnie nie pogardziłby nimi.
Co
to wszystko miało znaczyć? Ten list, to, że Naruto tak po prostu zniknął i, co
było już bardzo dziwne, ukrywał swoją chakrę jak zawsze wtedy, gdy nie chciał,
żeby można było go znaleźć. Co on obiecał Hideakiemu w zamian za…
–
Kurwa, zabiję go – syknął, bo odpowiedź nasunęła się błyskawicznie. – Żeby
żądać czegoś takiego to trzeba być już naprawdę popapranym.
Wściekły
do granic możliwości odsunął się od stołu i ruszył w stronę drzwi. Tym razem
naprawdę ta cholerna przybłęda z Suny nie przeżyje spotkania z nim.
–
Czekaj! – krzyknął Shikamaru, a gdy to nie zadziałało, zagrodził mu drogę i
złapał w cień.
Podszedł
bliżej, zupełnie ignorując to, że Sasuke aktywował Sharingana i patrzył na
niego w tak, jakby zaraz to on miał doświadczyć, czym jest Tsukuyomi.
–
Z tego, co wiem, on wcale tego nie zażądał. Naruto był już chyba w takiej
desperacji, że sam mu to obiecał, a wiesz, jaki on jest honorowy – wyjaśnił.
–
To mu ten jego cholerny honor wybiję z głowy raz na zawsze. Puść mnie, albo
naprawdę będę musiał użyć czegoś więcej przeciwko tobie.
–
Nie. – Shikamaru nie zamierzał ulegać tym groźbom. – Musicie w końcu ze sobą
porozmawiać. Ty i Hideaki. Porozmawiać, nie pobić się – podkreślił. – To
inteligentny facet i jeżeli naprawdę tak bardzo zależy mu na Naruto, szybko zda
sobie sprawę, że ten wcale nie jest z nim szczęśliwy. Myślę, że w końcu
odpuści.
–
Tego nie wiesz. On ma na jego punkcie jakąś obsesję.
–
Tak jak Naruto na twoim. Odkąd odszedłeś z Konohy, nie zrezygnował z ciebie ani
na chwilę, przez co my też ciągle braliśmy w udział w tym szaleństwie. To było
kłopotliwe i naprawdę irracjonalne. Ganiać za kimś, kto chciał nas wszystkich
pozabijać, żeby sprowadzić go do wioski. – Shikamaru przewrócił oczami, gdy
przypomniał sobie tamte czasy. – Ale jak widzisz, mimo tej obsesji był teraz w
stanie poświęcić nawet wasz związek po to, żebyś przeżył. To chyba o czymś
świadczy.
Sasuke
zacisnął zęby. Z jednej strony Shikamaru miał trochę racji, z drugiej to były
tylko domysły. Jak sobie wyobraził, co teraz ten cholerny Hideaki mógł robić z
Naruto… Nie, on na pewno by się na to nie zgodził. A jeżeli tak? Jeżeli jednak
przez ten swój honor nie umiałby odmówić? Nie, na pewno nie.
–
Gdzie on mieszka? – zapytał, przymykając oczy i dezaktywując Sharingana. – Muszę
tam iść.
Shikamaru
rozważał to chwilę. Sasuke w końcu i tak wyrwie się z jego techniki cienia, z
uzyskaniem adresu też pewnie nie będzie miał większego problemu. Najlepszym
rozwiązaniem będzie chyba, jak pójdzie tam z nim.
–
Dobra, chodź. Tylko gdy się spotkacie, nie zapominaj, że to on uratował ci
życie. A wcale nie musiał.
*
Hideaki
składał kolejne rzeczy do kartonów, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Nie miał
pojęcia, kto to może być. Mimo że nie miał ochoty teraz nikogo widzieć,
podszedł i otworzył, sądząc, że to pewnie to ta miła starsza pani ze straganu
pod kamienicą, która co rano chodziła z koszykiem i sprzedawała mieszkańcom
bardzo dobre pieczywo.
Niestety,
ten, kogo zobaczył, nie był ani starszą panią, ani nikim miłym, nie miał nawet
koszyka, miał za to minę, jakby chciał go zamordować. Sasuke Uchiha.
–
Gdzie jest Naruto – zapytał i nie bawiąc
się w żadne uprzejmości ani nie czekanie na zaproszenie, wszedł, a raczej
wtargnął do środka.
–
Sasuke, co ty wyprawiasz?! – usłyszał Shikamaru, który, zdyszany, pojawił się
zaraz za nim i chwycił go za ramię.
–
Naruto tu nie ma – powiedział Hideaki. – Ale tak, możesz wejść – dodał gorzko–ironicznym
tonem. – Zresztą, nawet dobrze się składa, bo i tak zamierzałem ci coś
powiedzieć zanim wyjadę.
–
Wyjedziesz?
Sasuke
rozejrzał się po pomieszczeniu. Faktycznie, wszędzie były poustawiane jakieś
kartony z różnymi rzeczami.
–
Tak, wyjadę. Zadowolony?
Shikamaru,
widząc, jak się sprawy mają, odetchnął z ulgą. Tak szczerze mówiąc obawiał się
tego, co tu zastanie, ale okazało się, że ten Hideaki to był jednak naprawdę
mądry facet. Wiedział, kiedy należy odpuścić.
–
Porozmawiajcie, nie będę wam przeszkadzał – powiedział, mając naprawdę wielką
nadzieję, że znów nie skoczą sobie do gardeł. – Ja musze wracać na zebranie.
*
Sasuke
i Hideaki od kilku minut siedzieli naprzeciwko siebie przy stole i milcząc,
jedynie mierzyli się spojrzeniami.
–
Gdzie jest Naruto? – zapytał ponownie Sasuke, choć tym razem już dużo
spokojniej. – Wiem, że tu był, nie jestem idiotą, domyśliłem się, co ci
obiecał.
–
Był – potwierdził Hideaki. – I tak, chciał dotrzymać danego słowa. Chyba nigdy
nie znałem tak honorowej osoby.
–
W takim razie dlaczego nie został? Przecież w końcu dostałbyś to, czego tak
bardzo chciałeś – prychnął Sasuke, kierując wzrok na zasłane już teraz łóżko.
–
„To”? – Hideaki uniósł brwi, łapiąc aluzję. – Nigdy nie zależało mi na „tym”,
jak to określiłeś. Zależało i zależy mi na Naruto. Poza tym skąd wiesz, że już
tego nie zrobiliśmy? Może wtedy, gdy czuł się odrzucony i mieszkał ze mną u
Sakury? Albo na wakacjach nad morzem? O, albo jeszcze chwilę po tym, gdy rzucał
ramkami z waszymi zdjęciami o ścianę, a ja go uspokajałem?
–
Naruto nigdy by…
–
Jesteś tego pewien? – Hideaki wstał i opierając ręce o blat stołu spojrzał na
Sasuke. – Ty nie masz pojęcia, co on przeżywał, gdy ciebie przy nim nie było. Twierdzisz,
że nie jesteś idiotą? A ja myślę, że jesteś. Gdyby Naruto był mój, dałbym mu
wszystko i nigdy nie pozwoliłbym, żeby przez coś takiego przechodził.
–
Ale nie jest twój. – Sasuke też wstał, ledwo powstrzymując się od aktywowania
Sharingana. – I nigdy nie będzie.
Znów
zmierzyli się spojrzeniami, tym razem emanującymi wściekłością. Obaj najchętniej
rzuciliby się sobie do gardeł, o co obawiał się Shikamaru, ale póki co żaden
tego nie zrobił. Jak wilki czekali, który zaatakuje pierwszy. I w jaki sposób.
–
Masz rację – odezwał się w końcu Hideaki. – Naruto nie jest i nigdy nie będzie
mój, bo on nie jest rzeczą tylko człowiekiem, którego nie można mieć na
własność. Szkoda, że ty tego nie rozumiesz.
Sasuke
prychnął. Co to niby miało znaczyć? No dobra, na początku wydawało mu się, że
skoro on kochał Naruto, a Naruto jego, to nie trzeba nic więcej. Są ze sobą i
tak zostanie już zawsze. Ale to się przecież zmieniło. Starał się dać Naruto
to, czego on pragnie. Fakt, nie był i najprawdopodobniej nigdy nie będzie zbyt
wylewny, jeżeli chodzi o uczucia, ale było miedzy nimi dobrze.
–
Rozumiem bardzo dobrze. Po prostu zostaw go w spokoju i przestań mącić mu w
głowie.
–
Czyli uważasz, że jeżeli daję mu od siebie coś więcej niż ty, to tym samym mącę
mu w głowie? – Hideaki zmrużył swoje bursztynowe oczy. – Nie, to znaczy, że
naprawdę mi zależy. A on ma wybór. Być ze mną albo z bucem, który nie potrafi
okazywać mu uczuć. Czy ty mu powiedziałeś w życiu choćby jeden komplement? Poza
pewnie tym, że jest cholernie dobry w łóżku?
–
Ty gnoju! Spałeś z nim! Wykorzystałeś go!
Sasuke
nie wytrzymał. W dosłownie sekundzie znalazł się obok niego, jedną ręką złapał
go za koszulę, a drugą przyłożył z całych sił w twarz, tak, że poleciał na
ścianę. Sharingan aktywował się zupełnie mimowolnie, ale nie zamierzał tym
razem stosować żadnych technik. W końcu w głowie ciągle dźwięczały mu słowa
Shikamaru, że ten typ uratował mu życie.
–
No nieźle, tym razem bez genjutsu? – Hideaki podniósł się, ocierając ręką krew
z wargi. – Czyżby tknęło cię sumienie? Nie, to niemożliwe. Raczej nieuchronność
kary – powiedział i po chwili oddał cios tak mocno, że Sasuke wpadł na prawie
puste już szafki.
Hideaki
miał tę przewagę, że był nieco wyższy, Sasuke z kolei bardziej wytrenowany.
Jednak obaj umieli nieźle przywalić przeciwnikowi nawet bez użycia swoich
technik.
Po
pewnym czasie prawie każdy mebel w tym mieszkaniu był przewrócony, a oni siedzieli
naprzeciwko siebie, jeden oparty o łóżko, drugi o ścianę, i dyszeli ciężko.
Obaj byli nieźle poobijani, bo za pomocą pięści wyładowali chyba całą swoją
frustracje. Krew na ustach, rozwalone nosy, rozcięte łuki brwiowe, podbite
oczy…
–
Nigdy nie spałem z Naruto, choć miałem kilka okazji – powiedział w końcu
Hideaki, biorąc z szafki nocnej chusteczki i wycierając krew. – Nawet dzisiaj,
gdy przyszedł do mnie i z racji obietnicy był gotowy spełnić każdą moją
zachciankę. Ale widziałem, że tego nie chce. Nigdy bym go nie wykorzystał.
–
Spróbowałbyś tylko, to...
–
To co? – przerwał mu Hideaki.
Podniósł
się, choć już czuł, że cios w żebra może mieć poważniejsze konsekwencje, i trzymając
się za bok, podszedł do Sasuke.
–
Posłuchaj mnie dobrze. Kocham Naruto i dlatego zwolniłem go z obietnicy.
Powiedziałem, żeby wracał do ciebie. Jeżeli jednak dowiem się, że go
skrzywdziłeś, wrócę tu i specjalnie dla ciebie sporządzę taką truciznę, na
którą nikt nie będzie w stanie zrobić antidotum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz